Tym razem wyprzedziła nas Turcja …


Pod koniec zeszłego roku, środowisko tureckich risk managerów świętowało konferencję, która była uwieńczeniem intensywnej akcji promującej ISO 31000. Akcja wykorzystała wprowadzenie zmian w tureckim kodeksie spółek handlowych, zobowiązujących zarządy (spółki) do tworzenia komitetów eksperckich, mających być mechanizmem „wczesnego ostrzegania” i reagowania na ryzyka. Zapis art 378 Code of Commerce mówi:

„In companies whose common stocks are traded, the board of directors is supposed to establish an expert committee, run and improve the system in order to implement solutions necessary for early recognition of reasons endangering the existence, development and continuance of the company, and for management of the risks. In other companies, this committee will be established when required and notified to the board of directors in written form by the auditor and it will publish its first report at the end of the month after its establishment. (2) Committee will evaluate the situation in the bimonthly reports given to the board of directors and it will show risks if there are any along with the solutions.”

Spółki giełdowe zatem nie mają wyjścia i musza zarządzać ryzykiem (stworzyć komitet raportujący do zarządu nt ryzyk co dwa miesiące), pozostałe spółki powinny nim zarządzać jeśli taka będzie rekomendacja audytorów. 

Turecji risk manager Sekerbanku, Alpaslan Menevşe, udzielił wywiadu w tureckiej telewizji CNBC-E w którym powiązał art 378 z zaleceniami ISO 31000, cementując w ten sposób w świadomości tureckiego biznesu zarządzanie ryzykiem z zarządzaniem strategicznym. Silna pozycja ISO 31000 i zarządzania ryzykiem wśród tureckich przedsiębiorstw została ostatecznie utrwalona podczas wspomnianej konferencji Oprisk Turkey Conference 2012. 

I pomyśleć, że jeszcze parę lat temu, tuż przed moim odejściem z zarządu FERMA, trwała burzliwa dyskusja czy Turcja powinna zostać dopuszczona do członkostwa w tej federacji, jako kraj nie w pełni europejski. (Tak, wstyd przyznać, że byłem w gronie tych, którzy ostrzegali, że po przyjęciu Turcji do FERMA, również będzie trzeba przyjąć Maroko lub Syrię, jeśli zaaplikują …)

Tak szybki sukces nie zostałby zapewne osiągnięty bez wsparcie Alexa Dali, Prezydenta organizacji G31000 (organizatora majowej konferencji poświęconej w całości ISO 31000).

Wasz w ryzyku,

R

Nigdy nie umrę

Dziś zastanawiałem się ze wspólnikiem jak trafić z zarządzaniem ryzykiem pod strzechy średnich przedsiębiorstw – nie tylko tych dużych i gigantów.

Osobiście jestem orędownikiem prostych i stosunkowo niedrogich rozwiązań, w których da się wykazać za co konkretnie klient płaci oraz co konkretnie zyska. Trochę jak z kupowaniem telewizora: zapłacę o 990 zł więcej ale mam 46 zamiast 40 cali (mniej męczą sie oczy – dłużej wytrzymam przy 467-tym odcinku ulubionego serialu), zintegrowany dekoder cyfrowej telewizji naziemnej (200 PLN mniej bo nie potrzebuję dekodera), obsługę VOIP (odpadają wizyty w wypożyczalni filmów DVD – czas i paliwo) … itd.

Ale partner uświadomił mi, że nie zawsze przedsiębiorcy myślą tak racjonalnie. I rzeczywiście – sam pisałem o tym w kontekście samobójczych działań firm budowlanych, lub relacjonując książkę Nassima Taleba. Problemem – i największym wrogiem zarządzania ryzykiem – jest myślenie typu „Po co nam to zarządzanie ryzykiem, przecież u nas to się jeszcze nigdy nie zdarzyło„. „To” – czyli np. poważna awaria linii produkcyjnej, defraudacja pracownicza, pożar i ofiary w ludziach …

Mój partner odpowiada wtedy takim rozmówcom, że „on też jeszcze nigdy nie umarł”, ale to wcale nie znaczy, że nigdy nie umrze. Rudnicki – znany ze swojej przewrotności – powiedziałby nawet, że idąc śladem tej filozofii („ale u nas to się jeszcze nigdy nie zdarzyło”) można śmiało powiedzieć, że 60-latek ma znacznie większe szanse na nieśmiertelność niż 20-latek, bo ten ostatni może tylko powiedzieć „przez ostatnie 20 lat nie umarłem” podczas gdy pierwszy „ja już przez 60 lat nie umarłem”. Czym jesteśmy starsi tym więc wzrasta pewność, że nie umrzemy – jak wam się podoba taki rachunek prawdopodobieństwa ?

Teraz bardziej zrozumiałe staje się pojęcie „zarządzania niepewnością” promowane przez brytyjczyków jako zamiennik zarządzania ryzykiem …

Wasz w ryzyku,
R

Zawód – menedżer ryzyka

Mam bezwstydną przyjemność pochwalić się, że zostałem wpisany do brytyjskiego Rejestru Zawodowego Managerów Ryzyka (Register of Risk Practitioners, RRP). Niebawem moje nazwisko pojawi się u samego dołu imiennej listy praktyków zarządzania ryzykiem na witrynie ALARM.

RRPRRP ustanowiono aby w sposób formalny rejestrować osoby czynne zawodowo w obszarze zarządzania ryzykiem korporacyjnym, które spełniają określone kryteria profesjonalne. O wpisanie do rejestru mogą się ubiegać osoby (niezależnie od narodowości), które legitymują się łącznie:

  • formalnymi kwalifikacjami (minimum CIRM – absolwenci Programu IRM „International Certificate in Risk Management„)
  • potwierdzonym, minimum 2-letnim doświadczeniem na stanowisku menedżera ryzyka
  • zaakceptowanymi punktami programu Ciągłego Rozwoju Zawodowego (Continuing Professional Development).

Założycielami rejestru zawodowego jest ta sama trójca, która stworzyła Standard Zarządzania Ryzykiem przyjęty później i promowany przez FERMA – chodzi o AIRMIC, IRM oraz ALARM. 
Ta ostatnia organizacja (stowarzyszenie menedżerów ryzyka sektora publicznego) jest zarządcą wspomnianego rejstru.

Wydaje się, że podczas politycznego wyścigu o prymat w ustalaniu wzorca certyfikacji i akredytacji zawodowych risk managerów w Europie, ta cicha inicjatywa już wyprzedziła faworytów i robi swoje … 

Wasz w ryzyku,

R

ERM by Fraser & Simkins

Zgodnie z zapowiedzią, listopad zaczynam od recenzji bardzo obiecującego tytułu: „Enterprise Risk Management” autorstwa Johna Frasera i Betty Simkins. Do książki podchodziłem z dużym zaciekawieniem, gdyż Panią Simkins mamy gościć na dniu warsztatowym towarzyszącym konferencji Polrisk (choć szkoda, że nie na samej konferencji), już za parę tygodni.

ERM
Nie przeczytałem całej pozycji „od dechy do dechy” – to ponad 500 stron tekstu, gdzie tematyka części rozdziałów nakłada się na siebie – bywa tak zwykle, kiedy każdy rozdział stanowi zamkniętą część przedstawianą przez innego autora. Zacznę od tego co mnie rozczarowało, potem już będa same pozytywy: otóż nazwisko Betty Simkins odpowiada za najmniej interesujące rozdziały: wstęp, badania pt „Co czytają risk managerowie”, badania akademickie dot ERM oraz moderowanie panelu dyskusyjnego nt praktyki ERM. Niezaprzeczalną jednak zasługą obu autorów-redaktorów jest to, że potrafili dotrzeć do praktyków zarządzania ryzykiem.

Szczególnie zainteresowały mnie poniższe rozdziały i podzielę się swoimi refleksjami na ich temat:

  • Identifying and Communicating Key Risk Indicators
  • How to Create and Use Corporate Risk Tolerance
  • How to Prepare a Risk Profile
  • How to Allocate Resources Based on Risk
  • Quantitative Risk Assessment in ERM
  • Operational Risk Management
  • Enterprise Risk Management: Lessons from the Field

Każdy rozdział to inne nazwisko, dlatego każdy z nich wywołuje inny odbiór, emocje i refleksje.

Identifying and Communicating Key Risk Indicators
Susan Hwang, Deloitte

Nie doznałem objawienia typu „teraz wiem jak wyznaczać KRI” bo takiej informacji / instrukcji tam nie ma. Jednak jest kilka ciekawych spostrzeżeń, które mają sens. Autorka widzi jako jedną logiczną strukturę takie obszary jak cele strategiczne, performance, ryzyko i jego przyczyny, skutki ryzyka i ich oddziaływanie na performance – a to wszystko połączone za pomocą współpracujących ze sobą wskaźników KPI (Key Performance Indicators) oraz KRI. Susan zauważa, że zwykle KPI są modelowane podczas budowania strategii, a KRI – w oderwaniu od nich – podczas budowania systemu ERM, co jest jej zdaniem błędem, gdyż powinien to być proces powiązany i równoległy. Okazuje się, że zaprojektowanie KRI musi zostać poprzedzoną głęboką analizą czynników determinujących ryzyko (risk drivers), która – niezależnie od zaprojektowania KRI – stanowi metodę walidacji przyjętej strategii i celów. Kształtując KRI powinno się jednocześnie przyjąć jego wartości krytyczne odpowiadające tolerancji (apetytowi) na określone ryzyko a także tzw „escalation values” – czyli wartości KRI, przy której „kierownik” stwierdza, że nie panuje nad sytuacją i musi o niej powiadomić przełożonego – dyrektora.

Kompletnie nie zgadzam sie z tezą stawianą przez Suzan, że można za pomocą KRI identyfikować ryzyko. Logicznie rzecz biorąc, najpierw należy wiedzieć o ryzyku, potem poznać mechanizmy jaki nim rządzą, a na końcu zaprojektować KRI odzwierciedlające te mechanizmy. Z kolei KRI zaprojektowane żeby informować np. o ryzykach pogodowych nie powiedzą nam nic o nadchodzących ryzykach politycznych czy walutowych …

Ważny test, czy zaprojektowane KRI są czegoś warte to odpowiedź na pytanie: jakie decyzje musi podejmować zarząd i inni użytkownicy systemu ERM w firmie ? Czy nasze KRI pomogą im w podjęciu decyzji ? Nie wszystkie KRI są równie mocno skorelowane z mierzonym ryzykiem, dlatego należy im przypisać wagi i rozróżniać pomiędzy bardziej i mniej „wiernymi” KRI. Raporty nie powinny zwierać wszystkich KRI i ich wartości, a jedynie te, które odchylają się od oczekiwań (są niepokojące –  za duże albo za małe), w innym razie raporty stają się nieczytelne jak pulpity sterownicze Boeinga.

Bardzo apetyczny rozdział Susan kończy jednym rozczarowującym poddytułem, w którym stwierdza, że KRI w zasadzie dają się wykorzystać w dużych instytucjach finansowych, szczególnie tych, które muszą spełnić regulacyjne wymagania kapitałowe (Bazylea II czyli banki a później, być może, Solvency II czyli towarzystwa ubezpieczeniowe).

How to Create and Use Corporate Risk Tolerance
Ken Mylrea, Canada Deposit Insurance
Joshua Lattimore, Canada Deposit Insurance

Właściwie to nie jest gotowy przepis na zdefiniowanie, wyliczenie tolerancji na ryzyko a jedynie przywołanie tego, co powinno się wziąć pod uwagę określając ten próg. Postawa organizacji wobec ryzyka, cele organizacji, koszty i korzyści środków zaradczych, potencjał (finansowy) do przejmowania skutków zrealizowanego ryzyka i – niezwykle trafne spostrzeżenie – zdolność firmy do zarządzania ryzykiem. Jak wykorzystać koncepcję apetytu (tolerancji) na ryzyko ? Ken i Joshua nie są specjalnie odkrywczy – każą uzależnić rodzaj i poziom decyzji podejmownaych na danym szczeblu zarządczym od poziomów (limitów) tolerancji na ryzyko przypisanych do tychże poziomów.

How to Prepare a Risk Profile
John Fraser, Hydro One Networks

John dość mocno odwołuje się do wymogów regulacyjnych i podejścia compliancde, próbując pokazać różnice pomiędzy tym podejściem a duchem ERM. Wskazuje na spore nieporozumienia co do praktycznego znaczenia terminu „risk profile” w różnych środowiskach i dyscyplinach. Sam przekonuje do holistycznego zastosowania „profili ryzyka” w każdej organizacji i pokazuje w rozdziale kilka prostych i znanych konwencji, jak:

  • ranking „top ten”
  • mapa ryzyka na osiach skutek / prawdopodobieństwo
  • tzw „heat map” pokazująca nasilenie ryzyk w podziale na kategorie (grupy) w różnych obszarach organizacji.

Jednak bardzo rażą archaiczne metody proponowane przez Johna, chociażby ustalanie wartości ryzyka za pomoca „głosowania” podczas warsztatów. Moje doświadczenia wskazują, że to najbardziej karygodne marnowanie potencjału intelektualnego i czasu menedżerów zaangażowanych w warsztaty a także przepis na mało wiarygodną ocenę ryzyka. 

To, co może okazać się wartościowe dla praktyków, to dokładny opis wykorzystywanej przez Johna metody, ścieżki gromadzenia danych o ryzykach i mapowania ryzyk, krok po kroku. Sama metoda nie jest szczególnie innowacyjna lub skuteczna, ale dobrze opisana. To co napawa mnie nieufnością to sposób w jaki John proponuje identyfikować ryzyka: risk manager powinien na podstawie informacji rynkowych, branżowych i prasowych sporządzić listę możliwych ryzyk a następnie przedstawić ją managerom do przedyskutowania i wybrania. Mimo, że bardzo mocnym filarem metody Johna jest szerokie konsultowanie i dyskutowanie oceny ryzyka z managementerm, to jest też słaby punkt: oparcie oceny ryka  na całkowitym subiektywizmie, ratingu na „very high, high, medium, low”. 

How to Allocate Resources Based on Risk
Joseph Toneguzzo, Ontario Power Authority

Ten rozdział powinien się nazywać: „o co tak naprawdę chodzi w zarządzaniu ryzykiem”. Joseph zahacza o tak wiele istotnych zagadnień, że nie sposób ich wszystkich opisać. Wymienię zatem kilka kluczowych. 

Bez zrozumienia ścisłego związku pomiędzy celami strategicznymi i ryzykami nie ma co zabierać się za planowanie strategiczne – podobnie jak bezużyteczna jest próba identyfikacji ryzyk bez poprzedniego zrozumienia celów firmy. Joseph uważa, że cele biznesowe powinny natychmiast zostać „ubrane” w KPI, a te powiązane z ryzykami im zagrażającymi dla których powinno wyznaczyć się progi tolerancji (KRI powiązane z KPI – podobnie jak to widzi Sue, wcześniejszy rozdział). Dalej, w ten sposób owskaźnikowane cele, ryzyka i progi tolerancji powinny zostać zintegrowane w jeden model opisujący ekspozycję firmy na ryzyko. Hmm, bardzo mocno pachnie mi teoretyzowaniem … chociaż Joseph podaje sporo konkretnych przykładów dla dobrze sformułowanych „Business Objectives”, „Key success factors” oraz KPI i odpowiadającym im definicjom i progom tolerancji na ryzyko (KRI). Ciekawa refleksja dotycząca ustalania prawdopodobieństwa – Joseph proponuje przyjąć horyzont czasowy (typowo 5 lat, na jakie planuje się w wymiarze strategicznym), a następnie wyznaczać prawdopodobieństwo zrealizowania się zdarzenia / zagrożenia w tym horyzoncie. I znów wątpliwość – Joseph posługuje się procentami w ustalaniu prawdopodobieństwa, co wróży mnóstwo subiektywizmu i nieporozumierń na poziomie managementu.

Efekt pracy nad ryzykami, Joseph nakłada na dobrze znaną nam mapę ryzyka. Sporo uwagi zostaje poświęcone rozbudowanemu wyjaśnieniu, czemu służy analiza cost-benefit oraz jak można w sposób zorganizowany i wariantowy ogarnąć za jej pomocą cały portfel ryzyk i możliwych decyzji o postępowaniu z ryzykiem. A to przecież clue ERM … Całość rozważań na ten temat zostaje zamknięta ładnym wykresem pokazującym relacje pomiędzy kosztem środka ograniczającego ryzyko i korzyścią z jego zastosowania:

cost benefit
Quantitative Risk Assessment in ERM
John Hargreaves, Hargreaves Risk & Strategy

Autor widzi związek pomiędzy filozofią zarządzania ryzykiem w firmie i sposobem, w jaki ryzyka się mierzy i ocenia. Wyróżnia zatem cztery podstawowe formy czy szkoły szacowania ryzyka:

  • active management of largest risks (wiemy intuicyjnie które są nasze największe ryzyka i na nich koncentrujemy uwagę i zasoby – zasada Pareto 80/20)
  • high / medium / low classification (firma ocenia ryzyka subiektywnie, stosując 2-wymiarową mapę ryzyka)
  • refined risk classification (wysubimowana ocena ryzyka)
    Refined risk classification dość dobrze odzwiertciedla moje własne podejście do szacowania ryzyka i zakłada stworzenie skal (zakresów) dla prawdopodobieństwa ryzyka oraz jego skutku. Ocena tego ostatniego odbywa się wariantowo według kilku kryteriów odzwierciedlających cele biznesowe / business drivers itp (John podaje przykład skutków oddziałujących na finanse, realizację projektów strategicznych, klientów i pracowników, prawo i regulatorów).
  • statistical analysis (mająca zastosowania generalnie wobec ryzyk, mogących mieć ogromne skutki).

John wspomina również o agregowaniu wystąpienia łącznie kilku ryzyk / scenariuszy, opartym o tzw. składane prawdopodobieństwo ich wystąpienia (combined loss probability). Ale tutaj znów zaczynają sie moje wątpliwości – żeby móc zacząć „żonglować” procentowym prawdopodobieństwem, musimy mieć wysoki poziom ufności, pewności, że nasze liczby nie kłamią. Jeśli jednak prawdopodobieństwo jest wyznaczane intuicyjnie, subiektywnie, w przybliżeniu – to może równie dobrze wynosić 35% jak i 60% dla tego samego zdarzenia.

Operational Risk Management
Diana Del Bel Belluz, Risk Wise

Właściwie na początku odsuwałem się od książki na samą myśl o tym rozdziale, jak od czegoś śmierdzącego. Moje poglądy na temat użycia terminu „ryzyko operacyjne” oraz jego korzeni już przedstawiałem ponad 4 lata temu – są one bardzo krytyczne i radykalne. Jednak przemogłm się – i całe szczęście, gdyż Diana odczarowała dla mnie ten termin. Rozdział jest poświęcony poprostu rzetelnemu rzemiosłu zarządzania ryzykiem biznesowym i nie stanowi uzasadnienia mojego krytycznego podejścia dla terminu „ryzyko operacyjne”.

Diana zwraca uwagę na konieczność przeniesienia osi uwagi managementu i możliwych rozwiązań w zależności od typu ryzyk, z jakimi ma do czynienia: odpowiedź na ryzyka przewidywalne (częste) powinna polegać na prewencji i kontroli wewnętrznej, podczas gdy ryzyka mało przewidywalne lub niepoddające się kontroli wymagają budowania odporności (resilience) i gotowości (BCM). W odróżnieniu od większości konsultantów BCM, skupiających się na warstwie analitycznej (procesy, zasoby, impact analysis, recovery time itp) Diana – poza wymienionymi technikaliami – kładzie duży nacisk na dwa obszary miękkie: świadomość ekspozycji na ryzyka i monitorowanie jej przy wykorzystaniu kierowników, budowanie relacji z zewnętrznymi interesariuszami.

Zasady, kroki dobrej identyfikacji ryzyk operacyjnych przedstawiane przez Dianę są tak samo prawdziwe dla każdego innego ryzyka korporacyjnego:

  • zdefiniuj cele
  • określ, od czego zależy ich realizacja (performance drivers)
  • określ czynniki, które determinują ryzyko dla celów (risk drivers)
  • ustal konkretne ryzyka (Diana nazywa je „factors likely do impact objectives„)
  • ustal wielkość możliwego wpływu, skutku
  • wybierz te kilka najważniejszych
  • jeszcze raz przeanalizuj wszystkie założenia, jakie poczyniłeś podczas oceny ryzyka.

Ostatecznym „dowodem”, że Diana pisze o ryzyku biznesowym a nie operacyjnym, jest sposób w jaki pisze o ustalaniu poziomów tolerancji na ryzyko. Jednocześnie podaje trzy najczęstsze powody, dla których organizacje (zarządzający) nie potrafią ustalić wysokości apetytu na ryzyko:

  • obawiają się, że wyartykułowanie poziomu tolerancji na ryzyko będzie przyzwoleniem do jego nadmiernego podejmowania w organizacji
  • po drugie, nie wiedzą jak to zrobić
  • po trzecie, nie zawsze wiedzą jak dostosować wyznaczony poziom tolerancji na ryzyko do celów biznesowych na różnych poziomach zarządczych.

Diana proponuje przebrnąć przez ten etap najpierw definiując jaki poziom ryzyka przedsiębiorstwo w rzeczywistości, obecnie podejmuje. Stanowi on bowiem intuicyjnie, nieproceduralnie, wyznaczony poziom ryzyka jaki zarząd akceptuje i chce podejmowć i artykuuje w podejmowanych decyzjach i wyciąganych konsekwencjach. Diana pięknie demonstruje zastosowanie metody BowTie w zarządzaniu ryzykiem operacyjnym, które tym samym okazuje się być ryzykiem biznesowym, tylko po raz kolejny nazwanym w dość specyficzny sposób.

bowtie
Ostatnie strony Diana poświęca wadze kultury zarządzania ryzykiem i wskazuje, jak ją budować:

  • sam postępuj modelowo, jeśli chodzi o zasady zarządzania ryzykiem (lider daje przykład)
  • dawaj jasny przekaz, jakich postaw oczekujesz od podwładnych w kontekście zarządzania ryzykiem
  • dawaj jasny przekaz, jakie są konsekwencje – zarówno pozytywne jak i negatywne – ich zachowania i postawy oraz 
  • bądź konsekwentny w ich stosowaniu.

ERM: Current Initiatives and Issues
moderuje Betty Simkins

Moderowana dyskusja porusza kilka typowych dla współczesnych amerykańskich risk managerów problemów: jak definiują ERM, jaki jest stopień zaawansowania amerykańskich firm w ERM, jak można poprawic edukację w obszarze ERM pod kątem potrzeb przedsiębiorstw, czy i w jaki sposób ERM dodaje wartości spółkom, co jest kluczowe – jeśli chodzi o strukturę i procesy zarządzania ryzykiem – dla sukcesu w jego wdrożeniu, oraz co jest konieczne aby system ERM pozostawał dynamiczny.

Zwraca uwagę przede wszystkim taki sam problem z terminologią u naszych amerykańskich kolegów, jaki mamy my, europejczycy. Tam chyba jest jeszcze o tyle gorzej, ze ciążą bardzo mocno compliansowe korzenie SOXu i zakorzenienie pierwszych praktyk zarządzania ryzykiem w instytucjach finansowych, co teraz odbija się czkawką wszystkim risk managerom. Taki skrajny przykład – to brak konsensusu jak definiować „ryzyko operacyjne” i pogarszające sprawę pojawiające się potworki pojęciowe, typu rozróżnianie pomiędzy ryzykiem operacyjnym (operational) a operatywnym (operative) – brr makabra …

fraser simkins
Reasumując – książka nie jest może wybitna, ale pokazuje obszerny kawałek amarykańskiej praktyki zarządzania ryzykiem i warto ją potraktować jako wartościową lekturę uzuopełniającą, nie spodziewając się jednak znaleźć tam gotowych rozwiązań i odpowiedzi na wszystkie pytania.

Wasz w ryzyku,
R

Zapowiedź: Marchetti – pudło ! Frazer, Simkins – buuu, Duckert – wow !

Tak mógłbym streścić recenzje trzech książek, jakie mam zamiar umieścić niedługo na blogu.

Tytuł pierwszej „Enterprise Risk Management Best Practices: From Assessment to Ongoing Compliance” (Wiley Corporate F&A), Anne M. Marchetti – wierutnie kłamie. Po selektywnym przeczytaniu kilku akapitów z kilku rozdziałów stwierdzam, że książka nie ma nic wspólnego z zarządzaniem ryzykiem biznesowy i traktuje w całości o ryzyku finansowym w bankowości. To dla nas scrap ! Menedżerowie ryzyka z budownictwa, paliw, produkcji, chemii, energetyki czy paliw – nie kupujcie tego, już lepiej wydać te 44 dolce na dobry obiad.

Druga książka „Enterprise Risk Management: Today’s Leading Research and Best Practices for Tomorrow’s Executives” (Robert W. Kolb Series), John Fraser, Betty Simkins – to cegła na ponad pół tysiąca stron napisana przez zbierankę autorów, utrzymana raczej w duchu akademickim. O dziwo, nazwiska wystepujące na okładce (w tym Betty Simkins, którą ci z grubymi portfelami zobaczą na konferencji Polrisk) odpowiadają jedynie za wstęp i jeden rozdział poświęcony badaniu „Co czytają menedżerowie ryzyka”. Pełna recenzja wybranych – tych najbardziej praktycznych i interesujących rozdziałów – pojawi się tutaj na blogu w pierwszych dniach listopada.

Z ostatniej książki – „Practical Enterprise Risk Management: A Business Process Approach” (Wiley Corporate F&A), Gregory H. Duckerta przeczytałem zaledwie kilkanaście pierwszych stron, ale już one przyprawiły mnie o przyjemny dreszczyk ekscytacji. Mimo, że często przewija się tam COSO II, nie zniechęca to. Autor odgraża się, że bezpardonowo rozprawi się z bzdurnym teoretyzowaniem, pokaże jak się to (czyli ERM) robi w sposób prosty, skuteczny i funkcjonalny – choć niekoniecznie książkowy i wynikający ze spisanych norm. Recenzja pojawi się zaraz jak książkę połknę.

Wasz w ryzyku,
R

Nazewnictwo w polskim ISO 31000 jest mylące …

Do takiego wniosku doszedłem, kiedy wraz z doświadczonym tłumaczem „pochylałem się” nad polską wersją oraz angielskim oryginałem naszej nowej normy. Po co jeszcze maglować te teksty, skoro pracował nad nimi zespół PKN wraz z kilkoma polskimi menedżerami ryzyka ?

Otóż pracując nad ostatnimi szlifami polskojęzycznej wersji kursu „FoRM” ze stajni londyńskiego IRM (Certyfikowanego Kursu Zarządzania Ryzykiem IRM), w konsekwencji bardzo wysokiej poprzeczki, jaką pod względem merytoryki postawiłem sobie wraz z Institute of Risk Management, zacząłem „sztorcować” naszego profesjonalnego tłumacza. Tłumacz zadał wcześniej sobie sporo trudu studiując zarówno źródło jak i polską wersję ISO 31000. Jednak nie ustrzegł się błędów – a w zasadzie, nie ustrzegł się ich zespół pracujący nad polskojęzyczną wersją normy.

Błąd lub niezdarność językowa prawdopodobnie wynika z braku w zespole stworzonym przez PKN osób, które łączyłyby znajmość praktyki zarządzania ryzykiem, oraz zwyczajowych znaczeń, jakie niektóre wyrazy przybrały w anglosaskim środowisku risk managerów, a które można jedynie „złapać” pracując i na żywo dyskutując wraz z nimi, a nie wczytując sie w martwy tekst.

Co najbardziej razi ?

proces ZR ISO31000

W nazwach etapów procesu zarządzania ryzykiem, już od czasów protoplasty ISO 31000 – a więc od pierwszego ASNZS 4360 z roku 2002, używa się następujących terminów:

  • Risk assessment – jako następujące po sobie fazy identyfikowania, opisywania, wyznaczania wartości ryzyka oraz jej porównywanie ze wzorcem
  • Risk analysis – jako faza głębszego poznania ryzyka, owocująca przypisaniem do niego wartości według wcześniej określonych kryteriów
  • Risk evaluation – faza porównania ustalonej wielkości ryzyka ze wzorcem (kryteriami akceptacji, apetytem na ryzyko).

Sprawny lingwista zauważy, że już anglosaskie źródła w ISO 31000 nie stanowią słownikowych, powszechnie przyjętych odpowiedników tych terminów, gdyż wg Merriam-Webster Dictionary, ogólnie przyjęte znaczenie tych trzech terminów jest następujące:

  • Assessment = the act of placing a value on the nature, character, or quality of something (mierzenie, przypisanie wartości)
  • Analysis = the identification or separation of ingredients of a substance; an examination of a complex, its elements, and their relations (analiza złożoności, rozbicie jej na czynniki i poznanie zależności)
  • Evaluation = to determine or fix the value of (…);  to determine the significance, worth, or condition of usually by careful appraisal and study (ustalenie znaczenia, wartości, stanu).

merriam webster

Żeby utrudnić czytanie ISO 31000, w komentarzu do fazy „analysis” umieszczono wzmiankę, że częścią tej fazy jest „estimation”, co według tegoż słownika jest praktycznie tożsame z „assessment”:

  • Estimation = the value, amount, or size arrived at in an estimate

Nic dziwnego więc, że nasi rodzimi tłumacze PKN, mimo pomocy rodzimych risk managerów, potknęli się na tym zlepku i wyprodukowali dziwoląga, zamieniając miejscami nazwy etapów procesu. Ewaluacja ? W jezyku polskim oznacza „określenie wartości czegoś” na tomiast analiza to „rozpatrywanie jakiegoś problemu, zjawiska z różnych stron w celu jego zrozumienia lub wyjaśnienia” (słownik PWN)

W mojej opinii, zamiast obecnego potworka:

  1. Ocena (nie jako „ocenianie”, tylko nazwa trzech faz procesu)
  2. Identyfikacja
  3. Analiza (która tutaj nie jest analizą, tylko zmierzeniem, przypisaniem wartości)
  4. Ewaluacja (która nie jest słownikowym „ustaleniem wartości”, tylko uszeregowaniem, porównaniem)

znacznie bardziej przyjazne, intuicyjnie zrozumiałe byłoby następujące określenie nazw tych faz:

  1. Analiza ryzyka = identyfikacja + szacowanie + ocena
  2. Identyfikacja 
  3. Szacowanie (czyli przypisanie wartości)
  4. Ocena (czyli porównanie ze wzorcem – kryteriami, apetytem)

Wielka szkoda, że tłumacząc ISO 31000 na język polski, nie wykorzystano olbrzymiej szansy „wyprostowania” historycznie zniekształconych znaczeń powstałych w języku angielskim. Może podczas następnej edycji …

———-
11.11.2012

Ostatnio rozmawiałem ze Sławkiem Pijanowskim, który w imieniu Polrisk koordynował konsultowanie polskiej wersji normy ze środowiskiem risk managerów. Według informacji otrzymanych od Sławka okazuje się, że polski zespół nie miał fizycznie możliwości poprawienia nieintuicyjnego oryginału i przetłumaczyć musiał wiernie to co jest w wersji angielskiej ISO 31000. Stąd potworek językowy powstał już u źródła (faktycznie w samym ISO Guide 73), a nie w Polsce.

Żałuję, że mój udział w pracach nad polską wersją językową był bardzo ograniczony (o ile pamiętam konsultowałem jedynie termin „struktura ramowa”) – nie zdobyłem się wtedy na przebrnięcie przez obie wersje językowe i ich szczegółowe porównanie, od deski do deski. W programie Fundamentals of Risk Mangement akredytowanym przez IRM, którego tłumaczenie aktualnie weryfikuję, zdecydowałem się jednak na tłumaczenie niezgodne z polską ISO 31000, ale intuicyjne – tak jak proponuję wyżej. 

Wasz w ryzyku,
R

Seminarium FERMA 2012

FERMA organizuje swoje imprezy w ten sposób, że w lata nieparzyste (2011, 2013) organizuje swoje Forum – duże, komercyjne i drogie „spędy” na których sponsorzy puszą się za grube pieniądze, które potem umożliwiają FERMA przetrwanie kolejnych dwóch lat. Natomiast w lata parzyste (2010, rok bieżący, 2014) organizuje Seminarium – imprezę w zasadzie zamkniętą, dla risk managerów (którzy nie płacą za udział !) i wybranej prasy oraz bardzo nielicznych sponsorów. Zbiera się na niej tylko właściwe środowisko risk managerów, atmosfera jest więc bardziej rodzinna i kameralna (jeśli impreza na 200-300 osób może być kameralna).

Ferma Seminar 2012

Właśnie otrzymałem listę zarejestrowanych uczestników. Sam – mimo, że zarejestrowałem się jako uczestnik (reprezentujący AIRMIC) – ze względu na kolizję z terminem obiecanym Klientowi nie jadę na Seminarium. Byłem ciekaw, kto będzie reprezentował Polskę …

Z listy wynika, że moje nazwisko było jedynym z Polski – nie jedzie nikt. Czy w naszym kraju nie ma risk managerów ? Chciałoby się również zapytać, co robi polski członek FERMA, ale już lepiej tego nie będę robił …

Wasz w ryzyku,

Konferencja (?) Polrisk 2012

Dzisiaj otrzymałem, jak prawdopodobnie wszyscy członkowie Polrisk, zaproszenie na kolejną konferencję Stowarszyszenia. 

konferencja Polrisk

Po przeczytaniu zaproszenia mam obawy. Z programu wynika, że dwudniowa konferencja będzie obejmowała w zasadzie trzy zagadnienia:

  • budżetowanie z uwzględnieniem ryzyka
  • oprogramowanie wspierające zarządzanie ryzykiem
  • keptywy.

Keptywami prawdopodobnie będą zainteresowane ze 3-4 firmy w Polsce (jesteśmy na to za mali i swiadomość tego rozwiązania u nas jest niestety „za murzynami”) – dziwi mnie kto wpadł na tak kuriozalny pomysł, a tym bardziej jak taki pomysł mógł pozytywnie przejść konsultacje wśród członków Polrisk. Jeśli ma to być pomysł ściągnięcia na konferencję specjalistów i kierowników z działów ubezpieczeń do czego od dawna namawiam … to raczej nietrafiony.

Przymykając oko na powyższe, dwa pozostałe zagadnienia są interesujące. Interesujący też będzie amerykański – Betty Simkins – punkt widzenia na miejsce ryzyka w budżecie. Pani Simkins (której książkę właśnie czytam, niebawem ukaże się na tym blogu jej recenzja) wyrosła z finansów i sektora energetycznego, zakładam więc, że warsztaty będą interesujące dla firm „od prądu”. Dlaczego tylko ma mówić na ten temat cały dzień ? Konferencja powinna wibrować róznymi punktami widzenia i kolorami zarządzania ryzykiem …

Domyślam się również, że całodzienny blok na temat systemów informatycznych dla zarządzania ryzykiem i ubezpieczeń jest pokłosiem przyspieszonych poszukiwań sponsorów i będzie ich maratonem marketingowym. Obawiam się nawet że wiem, kto tam wystąpi … Cały dzień reklam (oby nie) – to byłoby nawet więcej niż w Polsacie …

Po przeczytaniu tego, co dotąd napisałem czegoś mi brakuje. Nazwisk – tylko jedno nazwisko, jeden prelegent (nie licząc wystapień marketingowych sponsorów).

To co mnie najbardziej zastanawia, to polityka cenowa: 2’000 PLN netto dla członków Polrisk a 2’500 dla nie-członków. Zapytuję się, gdzie tu jest wypełnianie podstawowego obowiązku statutowego – wspieranie członków Polrisk. Jeśli miałbym nas porównywać z lepszymi – Anglikami z AIRMIC – oni po zwindykowaniu składki członkowskiej, nie każą płacić swoim członkom za nic. Konferencja AIRMIC jest dla członków za darmo. Czy nie można wreszcie postawić tego na nogach i kazać płacić nie-członkom oraz sponsorom za członków ? Moja propozycja cenowa: 100 PLN dla członków. Kto da mniej ?

———-
11.11.2012

Winny jestem sprostowanie – zgodnie z programem konferencji Polrisk opublikowanym na witrynie Stowarzyszenia, Betty Simkins będzie obecna nie tylko na odręnie płatnym dniu warsztatowym ale również będzie prowadzić pierwszy dzień konferencji. Przepraszam za zamieszanie, jeśli powstało.

Przy okazji – tutaj – zamieściłem recenzję książki pod redakcją Betty Simkins i Jonha Frasera.

Wasz w ryzyku,

Walne Zebranie Polrisk

Wczoraj uczestniczyłem w Walnym Zebraniu Stowarzyszenia Polrisk, z którym – jako jego współzałożyciel i pierwszy prezes – jestem związany nie tylko merytorycznie ale i nieco emocjonalnie. Dlatego pozwolę sobie na może trochę emocjonalny komentarz wczorajszego dnia.

Po rezygnacji Tomka z prezesury zastanawiałem się, czy nie zaproponować swojej osoby i oddania energii w zarządzie towarzyszenia, aby je wzmocnić. Myślałem nad tym dwie doby i decyzję o kandydowaniu właściwie podjąłem w pociągu do Warszawy, kilkadziesiąt minut przed Walnym. Ostatecznie nie zostałem wybrany (na czym Stowarzyszenie nie straci, bo moja oponentka Ewa jest doskonałym wyborem). Jednak nie w tym rzecz kto został wybrany, rzecz raczej w dyskusji jaką wywołała moja kandydatura i jaki był jej ton i przebieg. Spodziewałem się, że wysunięcie mojej kandydatury przez Mirka (za co dziekuję) wywoła spolaryzowanie członków za i przeciw. Dlatego przygotowałem pisemne informacje o mnie później rozdane członkom (kopia poniżej) i postanowiłem nie odpowiadać aktywnie na ewentualne ataki, gdyż Walne to nie miejsce do uprawiania swojej prywatnej polityki i dyskusji „jeden – na – jednego”.

Walne mamy za sobą, mogę więc się odnieść do zarzutów.

Potrafię zrozumieć, że jeden z członków zarządu mógł widzieć we mnie konkurenta do fotela prezesa, który odbierze mu przyjemność otwierania konferencji, wypowiadania sie w imieniu Polrisk i brylowania. Nie potrafię jednak zrozumieć zniżania się członka zarządu do proponowania niestatutowych posunięć aby tylko uniemozliwić wybór mojej osoby (jak odroczenie trwającyh właśnie wyborów uzpełniających aby dokonać „dalszych konsultacji w Stowarzyszeniu”, tym samym podważając najwyższą władzę Walnego). Poza tym obawy były trochę na wyrost – uważam, że prezes powinien być z Warszawy, z bardzo praktycznyh powodów.

Byłem również zniesmaczony posługiwaniem się nieprawdą i manipulacją przez menedżera projektu, broniącego w ten sposób swoich interesów a może rozgrywającego swoje prywatne animozje w stosunku do mojej osoby. Nieprawdą jest, że zarabiam na kursie, że wykorzystuję go komercyjnie i ciągnę z niego pieniądze. Od kiedy działam w formule spółki szkolę uczestników kursu Polrisk za darmo, hobbystycznie, oddając swój czas dla idei i z sentymentu dla Stowarzyszenia. Kurs nie jest dla mnie metodą sprzedaży i źródłem klientów – proszę wymień choć jednego klienta, którego zyskałem za pośrednictwem kursu … Natomiast faktem jest, że na każdej edycji kursu widzę sporo moich byłych lub aktualnych klientów – a to, że są oni na kursie wynika w pewnym stopniu właśnie z ich wcześniejszego kontaktu ze mną. Co więcej, jako jedynemu instytucjonalnemu trenerowi (tzn reprezentujacemu firmę, dostawcę usług) – z niewyjaśnionych dotąd powodów – odmówiono prawa umieszczenia swojego logo na materiałach kursu i witrynie Polrisk. Chyba czas to zmienić.

Wszyscy moi szanowni oponenci wydali się zapomnieć, że walne dotyczy interesów Stowarzyszenia, a nie interesów członka zarządu X czy koordynatora projektu Y. Stowarzyszenie nie jest prywatnym księstewkiem, folwarkiem. Nie jest dla zarządu i osób „funkcyjnych” lecz dla członków. Ci pierwsi bowiem pełnią rolę służebną w stosunku do członków i społeczności risk managerów. Wysiłek oponentów skierowany przeciwko mnie osobiście, odczytuję jako skutek ich niewiary w zdolność zarządu do wykazania otoczeniu biznesowemu w jakim działa Polrisk, że zarząd potrafi działać niezależnie od indywidualnych interesów. Być może ta reakcja została wywołana zaskoczeniem, że kandyduję. Strachem przed moimi tezami i deklaracjami o wprowadzeniu przejrzystych zasad dla wszystkich – również członków zarządu – oraz o poddaniu się zarządu otwartej ocenie społeczności risk managerów. Przyczyna chyba nie jest teraz ważna – ważne jest, że ciągle brakuje nam w tym środowisku dojrzałości.

Marzę o takim Stowarzyszeniu, w którym członkowie korzystają z imprez i benefitów za darmo lub prawie za darmo (np konferencje dla osób z zewnątrz za 2’000 PLN a dla członków za 200 PLN), w którym mamy członków z obszarów ubezpieczeń, audytu i kontroli wewnętrznej a tym samym mamy o czym ze sobą dyskutować, w którym członkowie zarządu lub nieliczni wybrani nie są tymi którzy zbierają śmietankę lecz ją rozdają członkom. Tak jestem idealistą, ale bez nich zmiany są niemożliwe.

Na koniec akcent bardzo optymistyczny: Polrisk zyskał moim zdaniem bardzo cennego członka zarządu w osobie Ewy. Świeża krew, doświadczenie z własnej sporej organizacji, aktywność naukowa, chęć eksperymentowania i podejmowania nowych inicjatyw. Całe szczęście Ewa, że jesteś kobietą i do tego zmienną 🙂 Życzę sukcesów.

Wasz w ryzyku,

R

——————–

WYBORY UZUPEŁNIAJĄCE SKŁAD ZARZĄDU – INFORMACJE O KANDYDACIE
RAFAŁ RUDNICKI

1. Kim byłem / jestem

1.1. Jestem jednym z pierwszych risk managerów w Polsce, zacząłem prawie 10 lat temu. Działania zmierzające do założenia Stowarzyszenia rozpocząłem na dwa lata przed faktycznym zawiązaniem naszej organizacji. Jestem współzałożycielem Polrisk i byłem przez kilka lat pierwszym prezesem zarządu Stowarzyszenia. Wchodząc do zarządu Polrisk przekazałem Stowarzyszeniu cała wiedzę i kontakty międzynarodowe, jakimi wtedy dysponowałem. Doprowadziłem do przekroczenia krytycznej liczby 50 członków Stowarzyszenia, gwarantującej przetrwanie tej społeczności.
1.2. Zawodowo przez pięć lat z ostatnich dziesięciu byłem risk managerem międzynarodowej grupy logistycznej a wprowadzony tam przeze mnie program zarządzania ryzykiem uzyskał tytuł najlepszego w Europie w roku 2008 (Strategic Risk Awards). Przez kolejne pięć lat doradzałem polskim przedsiębiorstwo w zarządzaniu ryzykiem lub częściowo przejmowałem od nich tę funkcję i zadania. Od roku, formułę risk managera „wolnego strzelca” przeobraziłem w spółkę zoo.
1.3. Jestem członkiem AIRMIC (brytyjskie stowarzyszenie risk managerów), byłem członkiem zarządu FERMA (federacja europejskich stowarzyszeń zarządzania ryzykiem) oraz jestem członkiem IRM (Institute of Risk Management w Londynie)

2. Co zamierzam zdziałać w zarządzie Polrisk

2.1. Mam zamiar doprowadzić do zmiany akcentów w działalności zarządu tak aby Stowarzyszenie w mniejszym stopniu było organizacją komercyjną, nastawioną na otoczenie, a w większym niż dotąd organizacją członków i dla członków, nastawioną na maksymalizację benefitów merytorycznych ale i materialnych dla członków.
2.2. Mam zamiar zaktywizować środowiska sąsiadujące z dziedzina zarządzania ryzykiem pod kątem szukania potencjalnych nowych członków Stowarzyszenia – mam na myśli środowisko menedżerów ubezpieczeń w przedsiębiorstwach, audytorów wewnętrznych (z których część odpowiada w firmach za wdrożenie systemu zarządzania ryzykiem) oraz pracowników działów kontroli wewnętrznej.
2.3. Mam zamiar postawić na transparentność oraz zbudowanie minimum zasad corporate governance w Stowarzyszeniu:- zasady funkcjonowania zarządu i ich członków- w tym zasady niełączenia działalności w Polrisk z inną działalnością zawodową- zasady prowadzenia projektów i wynagradzania członków stowarzyszenia- zasady rekrutacji pracowników i współpracowników oraz podwykonawców.
2.4. Mam zamiar przyjrzeć się możliwości zwiększenia efektywności działania Stowarzyszenia np. przez optymalizację form zatrudnienia, angażowania podwykonawców itp. 

3. Łączenie funkcji

Promowanie i stosowanie zasad transparentności ma zamiar rozpocząć od siebie samego. Deklaruję rozdzielenie funkcji współzarządzającego Stowarzyszeniem od funkcji współzarządzającego spółką Risk Logic, świadczącą usługi m.in. dla risk managerów. Podczas sprawowania funkcji w zarządzie Stowarzyszenia i decydowania w sprawach Stowarzyszenia mam zamiar kierować się wyłącznie interesem członków Stowarzyszenia. Dobrowolnie wstrzymam się od oddania głosu podczas głosowania uchwał zarządu dotyczących decyzji, które w najmniejszym stopniu dotyczą moich interesów lub interesów Risk Logic. Podobnej postawy będę oczekiwał od pozostałych członków zarządu. Ponadto, w sytuacji rodzących się wątpliwości dotyczących łączenia tych dwóch funkcji poddam spółkę Risk Logic kontroli lub audytowi przedstawiciela wytypowanego przez Polrisk w zakresie niezbędnym aby wykluczyć lub potwierdzić wątpliwości.

Prędkość ryzyka

W ostatnim wydaniu Risk Management Professional, miesięcznika publikowanego przez IRM, znalazłem kilka myśli dotyczącychc opisywanego wcześniej na tym blogu zjawiska „szybkich ryzyk”. Richard Mackie z Eversholt Rail, pogłębia znaczenie terminu „risk velocity” i proponuje, aby spojrzeć na ocenę ryzyka nie tylko z perspektywy jego skutku i prawdopodobieństwa, ale trzeciego wymiaru – prędkości.

Tutaj powinna znaleźć się dygresja, że właściwie byłby to już czwarty parametr, gdyż trzecim – ukrytym chociaż koniecznym – jest parametr stopnia sprawowania kontroli nad ryzykiem przez organizację. Ten trzeci element uwzględniamy niejako w tle, podczas szacowania ryzyka (jego skutku i prawdopodobieństwa), gdyż posługujemy się zasadą, jaka pierwszy raz pojawiła się w AS/NZS 4360 – zasadą oceny ryzyka „with existing controls” (z istniejącymi środkami kontroli). Tym samym oceniany przez nas (rezydualny) skutek i (rezydualne) prawdopodobieństwo uwzględnia już trzeci parametr – jakości i skuteczności istniejących środków ograniczania, kontrolowania ryzyka.

Co oznacza czwarty parametr, risk velocity ? Składają się na niego dwie cechy określonego ryzyka, które można przedstawić na osi czasu:

Richard Mickie - risk velocity

Richard proponuje oceniać prędkość ryzyka w dwóch aspektach:

  • czas jaki upłynie od ujawnienia się ryzyka, zjawiska, zdarzenia – do momentu kiedy wystąpią, będą odczuwalne jego skutki
  • oraz czas, potrzebny do przywrócenia zasobów, procesów i poziomu funkcjonalnego biznesu do stanu przed wystąpieniem ryzyka.

Uwzględnienie prędkości ryzyka powoduje, że zdarzenia dotąd bagatelizowane ze względu na swoje położenie w lewym górnym rogu mapy ryzyka (duże skutki ale bardzo małe prawdopodobieństwo), jeśli tylko mają wysoką prędkość, natychmiast stają się na tyle ważne, że nie mogą zostać pominięte przez zarząd. 

Właściwie można by dyskutować, czy prędkość ryzyka nie jest tym samym co podatność lub odwrotność stopnia kontrolowania ryzyka. Bowiem pierwsza składowa (czas jaki upłynie od ujawnienia się ryzyka do momentu kiedy wystąpią jego skutki) mówi o tym, ile firma ma czasu aby się przygotować od strony prewencyjnej do ryzyka to jest jakie ma szanse ograniczyć prawdopodobieństwo jego wystąpienia. Natomiast druga składowa (czas potrzebny do przywrócenia zasobów, procesów) mówi o tym, jak długo organizacja będzie skazana na ponoszenie skutków ryzyka czyli pokazuje, jaka jest lub może być skuteczność środków redukowania skutku.

Model czy parametr prędkości ryzyka może zostać odwrócony i wykorzystany przy ocenie tzw opportunity risks – szans.

Richard Mackie - risk velocity 2

W odwóconym wariancie ocenie podlega czas potrzebny od zainicjowania przedsięwzięcia lub projektu do momentu, kiedy zaczyna on przynosić benefity, a także okres przez jaki z tych benefitów bedzie można korzystać.

Wasz w ryzyku,