Zarządzanie ryzykiem po polsku

Jeszcze kilka lat temu wyglądało na to, że polskie przedsiębiorstwa – szczególnie spółki skarbu państwa oraz te giełdowe – wzięły sobie zarządzanie ryzykiem do serca. Te większe zaczęły inwestować w konsulting z Wielkiej Czwórki, co abstrahując od ewidentnego pójścia ich zarządów na łatwiznę, można było odczytać jako ich zaangażowanie i podejście do wyzwania na serio. Mniejsze spółki doszkalały swoich pracowników i próbowały budować własne modele zarządzania ryzykiem – z różnym skutkiem i stopniem zaangażowania, ale jednak.

Ostatni rok stał jednak pod znakiem wyhamowania inicjatyw, nie mówiąc o ostatnich miesiącach, które w kontekście dyscypliny zarządzania ryzykiem nazwałbym zapaścią i zanikiem odruchów obronnych przedsiębiorstw. Najbardziej perwersyjne jest to, że czym gorzej w gospodarce z tym większym zapałem firmy porzucają zarządzanie ryzykiem. Pewne źródło pisze:
„Według danych firmy Euler Hermes (…), w roku 2012 w Polsce upadło aż 941 firm czyli o 28% więcej niż rok wcześniej.W tej niechlubnej statystyce wyprzedziła nas w Europie tylko Portugalia i Grecja. (…) W I kwartale tego roku upadło aż 240 spółek (tylko tych których upadłości ogłaszają sądy) i pod tym względem był to najgorszy kwartał w polskiej gospodarce od 8 lat.”

I o czym w takich oto okolicznościach przyrody, proponuje debatować, dyskutować i działać Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych swoim członkom – spółkom giełdowym ? Przecież nie o zarządzaniu ryzykiem. Ważniejsze zagadnienia to na przykład kongres prawników lub sprawozdawczość śródroczna. Prawdopodobnie SEG nie jest niczemu winny, bo organizuje seminaria na jakie jest popyt.

Zrozumiałbym, gdybyśmy byli gospodarką centralnie sterowaną i I sekretarz zarządziłby odgórnie nieinwestowanie w zagrożone kombinaty i wykreślił je z rejestru (zbankrutował), ale dlaczego firmy chcą robić to sobie same ? Budownictwo już było, następne będzie ….

R

Metodyka Zarządzania Ryzykiem w Lotnictwie Sił Zbrojnych RP

Prawie cztery lata temu wyciągnąłem na światło dzienne zasady ZR obowiązujące w kolejnictwie, dziś spoglądam w przestworza – chodzi o przyjętą dwa lata temu przez Ministerstwo Obrony Narodowej „Metodykę Zarządzania Ryzykiem w Lotnictwie Sił Zbrojnych RP” (MZR-2010).

lotnictwo sil zbrojnych

Zgodnie z informacjami przekazanymi przez gen broni, Dowódcę Sił Powietrznych, Lecha Majewskiego podczas wywiadu udzielonego portalowi dlapilota.pl, powstanie tych zasad było konsekwencją refleksji nad przyczynami katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Metodyka obejmuje wszystkie aspekty funkcjonowania lotnictwa sil zbrojnych, gdyż jak zapisano „ma zastosowanie w całym zakresie działań na ziemi i w powietrzu” i jest  dokumentem przeznaczonym dla „personelu latającego, technicznego i zabezpieczającego oraz biorącego udział w planowaniu i realizacji działań lotniczych” – integrującym praktykę ZR ze wszystkimi procesami decyzyjnymi dotyczącymi operacji lotniczych. Innymi słowy, zasady ZR mają być procesem wspierającym podejmowanie decyzji w lotnictwie wojskowym, zupełnie jak w biznesie.

Tak jak ISO 31000 wspomina o 11 zasadach ZR, a IRM w swoich materiałach szkoleniowych sprowadza je do 5 zasad (zwanych PACED), to lotnictwo przyjmuje 4 podstawowe zasady ZR:

  • celem jest efektywne wykonanie zadania lotniczego przy możliwie najmniejszych stratach własnych sił i środków
  • nie akceptowanie zbędnego ryzyka
  • akceptowanie ryzyka w sytuacji gdy korzyści są większe od ewentualnych strat
  • zgodny z najlepszymi praktykami sposób rozproszenia właścicielstwa na poszczególnych szczeblach zarządczych: „podejmowanie decyzji związanych z danym poziomem ryzyka na odpowiednich szczeblach”.

Proces ZR i jego etapy nie odbiegają od ogólnie przyjętej metodyki, choć pojawiają się pierwsze ślady specyfiki wojskowej: identyfikacja zagrożeń, ocena ryzyka, minimalizowanie ryzyka, podejmowanie decyzji, wprowadzanie decyzji, nadzorowanie i kontrola zmian.

Trochę nielogiczne wydaje się najpierw „minimalizowanie ryzyka” a potem „podejmowanie decyzji”, ale to pierwsze oznacza w praktyce rozważanie jak ryzyko zminimalizować, jakie działania podjąć, a drugie podjęcie faktycznej decyzji o działaniu. Przy definicji minimalizacji ryzyka po raz pierwszy pojawia się odniesienie do trzech, a nie dwóch parametrów oceny ryzyka: prawdopodobieństwa, dotkliwości i ekspozycji – czyli identycznie jak to zaproponowano w metodykach wykorzystywanych w realizacji normy „BHP”: ISO 18000. Ekspozycja – nieco odmiennie niż w ISO 18000 – została tu zdefiniowana jako „wartość określająca, jaka liczba osób lub sprzętu jest narażona na straty w czasie występowania zagrożenia”. Decyzja nt postępowania z ryzykiem zostaje podjęta w oparciu o kompleksową analizę kosztów i efektów – czyli zgodnie z dobrymi praktykami.

W szczegółowym opisie etapu identyfikacji zagrożeń widać, że lotnicy przyjęli swoją własną, charakterystyczną filozofię ZR: punktem odniesienia są nie tyle cele biznesowe czy procesy, ale zadania. Zagrożeniem jest to, co w kontekście konkretnego zadania może sprowadzić: częściowe lub całkowite niewykonanie zadania, uszkodzenia ciała lub śmierć personelu bądź straty materialne.

Z zasad zapisanych w „Metodzie” można wyłuskać ślady znanych metod, jakie bez wątpienia tutaj wykorzystano:

  • elementy FMEA w przyjętym toku rozumowania: od zadań, do listy zagrożeń i dalej do listy ich przyczyn, gdzie po przeprowadzeniu analizy zadania należy stworzyć listę jego podstawowych faz (tak jak w modelu FMEA dzielimy produkcję na podprocesy, segmenty)
  • elementy diagramu Ishikawa, a przynajmniej wzorca 5M: „Man – człowiek; Media – środowisko; Machine – sprzęt; Mission – zadanie; Management – zarządzanie”

5 M

Przyjęty rejestr ryzyka (zwany tutaj Arkuszem Zarządzania Ryzykiem – AZR) zawiera klasyczne składowe: Etapy realizacji zadania -> Zagrożenia -> Przyczyny -> Prawdopodobieństwo -> Dotkliwość -> Indeks ryzyka, ale z kolei nie widać składowej „ekspozycja” o jakiej była mowa na początku dokumentu. Brak konsekwencji w wojsku ?
Pokazując jak szacować prawdopodobieństwo, Metoda MZR-2010 dość sprytnie uciekła od problemu trzeciego składnik (ekspozycji), który pojawia się w metodyce bezpieczeństwa pracy i nijak nie pasuje do klasycznej, dwuskładnikowej metody wyliczania ryzyka promowanej w nadrzędnym ISO 31000. Założono bowiem uwzględnienie ekspozycji już w kalkulacji prawdopodobieństwa, a następnie wykorzystanie wyniku tych obliczeń jako końcowej wartości „prawdopodobieństwa”.

Wymiar mapy ryzyka jest nietypowy – przyjęto 5-cio stopniową skalę prawdopodobieństwa i 4-stopniową skale skutku. Kryteria oceny skutku bazują na kategoriach: brak możliwości wykonania zadania, śmierć lub strata systemu (sprzętu).

mapa ryzyka
Efektem oceny ryzyka jest znana nam matryca ryzyka (tutaj nazwana tabelą indeksów). Proszę zwrócić uwagę, że wielkość indeksu nie jest wynikiem przemnożenia lecz „numerem” pola tabeli, nie wynikającym wprost z jego położenia. Może intuicyjnie ma to sens, ale jeśli Lotnictwo Sił Zbrojnych RP będzie się przymierzać do systemu informatycznego wspierającego zarządzanie ryzykiem, ta jedna „fanaberia” będzie je kosztować dodatkowe kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy EURo, jakie będzie warte przystosowanie oprogramowania do tej specyfiki.

Dzięki temu, że zadania wykonywane przez Lotnictwo są stosunkowo jednorodne, można było stworzyć tzw Kartę Szacowania Ryzyka, czyli pewnego rodzaju gotowy „taryfikator” pozwalający dość precyzyjnie ocenić ryzyko w różnych konfiguracjach, wg wspomnianego wzorca 5M: „Man – Media – Machine – Mission – Management”.

karta szacowania ryzyka
Minimalizowanie ryzyka – czyli zastanawianie się, co można z nim zrobić, jest w dokumencie etapem bardzo drobiazgowo i z głową rozpisanym. Wachlarz możliwych postępowań jest szerszy niż w klasycznym „4T”:

  • odrzucenie wykonania zadania, jeśli jest obarczone ryzykiem niewspółmiernie wysokim
  • uniknięcie ryzyka poprzez zmianę warunków wykonania zadania
  • opóźnienie, przeniesienie lub podział zadania
  • kompensacja (zdublowanie zasobów)
  • oraz lista 10 sposobów redukcji ryzyka.

Elementem planowania możliwych akcji jest „określenie skutków nowych rozwiązań” – czyli analiza kosztów i korzyści połączona z określeniem wielkości ryzyka rezydualnego. Rozwiązanie doskonale, oby tylko było stosowane w codziennych realiach, konsekwentnie za każdym razem.

Definiując właścicielstwo ryzyka (choć w dokumencie nie zostało to tak nazwane), a tym samym przesądzając, kto ma podjąć decyzje nt postępowania z ryzykiem, posłużono się zasadą: ma to być „osoba funkcyjna, która ma największy wpływ i odpowiednie możliwości na zmniejszenie ryzyka”. Jest to zasada dość zbliżona do promowanej przeze mnie zasady którą „kupiłem” od Anglików: osoba, która ma kompetencje, władzę menedżerską i budżet. Szczebel dowódczy na jakim powinna zostać podjęta decyzja jest zdeterminowany przez indeks ryzyka (jego wielkość) – czyli zasada proporcjonalności w ZR zastosowana w praktyce.

Autorzy wiele uwagi poświęcili – nie tylko na etapie wdrażania decyzji – konsultacjom i komunikacji z „interesaiuszami”, tj z wykonawcami zadania, działań zaradczych i wszystkimi zainteresowanymi a także zapewnieniu wsparcia przełożonych. Jest to znamienne, gdyż komunikacja to jeden z obszarów, który stwarzał warunki do katastrofy Smoleńskiej. Nowatorskie, precyzyjne zdefiniowanie możliwych poziomów zaangażowania i wsparcia przełożonych zasługuje na naśladowanie w biznesie:

zaangazowanie przelozonych
Na etapie nadzorowania i kontrolowania zmian, wojsko zastosowało coś co nazwałbym „skróconą pętlą Deminga”: zamiast „Planuj – Wykonaj – Sprawdź – Skoryguj” przyjęto „monitoruj – oceń  – skoryguj”. Dokument podkreśla konieczność oceny, czy poniesione nakłady odpowiadają zaplanowanym a także jaka jest efektywność przyjętych rozwiązań (środków kontroli ryzyka) w aspekcie skuteczności. Ewidentnie w tworzeniu dokumentu uczestniczyły osoby mające praktyczne doświadczenia we wdrażaniu zarządzania ryzykiem, gdyż zwrócono uwagę na spodziewaną niedoskonałość pierwszych szacunków ryzyka i konieczność rejestrowania przesłanek oceny ryzyka a także incydentów, dzięki czemu organizacja będzie doskonalić wiarygodność dokonywanej kolejnej oceny ryzyka.

Dokumentacji działań związanych z ZR poświęcono sporo miejsca – powinno się je rejestrować na każdym etapie i na wszystkich poziomach dowodzenia oraz archiwizować. Wygląda na to, że bez systemu informatycznego lotnicy się pogubią. W dokumencie brakuje mi jasnego zarysowania struktury organizacyjnej służącej zarządzaniu ryzykiem i obowiązków poszczególnych jej uczestników. W szczególności – kto pełni rolę „menedżera ryzyka” (osoby odpowiedzialnej za codzienne funkcjonowanie Metody ZR) ? Metoda Zarządzania Ryzykiem mówi jedynie, że dokumenty są przechowywane przez Inspektora Bezpieczeństwa Lotów, ale to stanowczo za mało. Zbyt dużo tutaj czasowników w formie bezosobowej: wypełnia się, zabrania się, należy sprawdzać, wymagane jest uzyskanie akceptacji  …

Konkluzje ?

Obawiam się, jak będzie wyglądać w praktyce implementacja systemu – obszernego, niezwykle drobiazgowo opisującego wszystkie kroki, bazującego na dużej ilości informacji i dokumentów, nie dość ostro zakreślającego obowiązki związane z konkretnymi funkcjami i zadaniami w tym systemie. Ale być może jako cywil nie widzę w jaki sposób istniejąca hierarchia wojskowa mogłaby porządkować zakres kompetencji, obowiązków i odpowiedzialności w zarządzaniu ryzykiem.

Z pewnością widać praktyczne doświadczenie i pracę, przemyślenia towarzyszące powstawaniu dokumentu. Nie jest on ani kopią ISO 31000, ani ISO 18000, ani FMEA, ani Ishikawy, ani formuł promowanych przez IRM – natomiast widać w nim wszystkie te elementy i sporo specjalistycznego, wojskowo-lotniczego „kolorytu”. Pod względem filozofii tworzenia systemu ZR jest to praca wzorcowa, gdyż system stworzono na miarę i potrzeby odbiorcy – z jego własnymi rozwiązaniami i narzędziami.

Wasz w ryzyku,

Polrisk na wiosnę

Tydzień temu – jak każdy członek Polrisk – otrzymałem dość elektryzujący przekaz, o czekających nas, członków, benefitach.

Między innymi dostęp do aktualnych i archiwalnych numerów HBR w wersji elektronicznej, którego wartość HBR wyceniła sobie na – bagatela, 1600 PLN (!). Do tego 30-35% zniżki na szkolenia i konferencje organizowane przez HBR (chociaż podejrzewam, że te nie należą do najtańszych, i pewnie oferowana zniżka sprowadzi je jedynie do normalnej ceny rynkowej). Dostęp do benefitów ma zadziałać w przyszłym miesiącu – warto się więc pospieszyć z zapłatą zaległych składek członkowskich, żeby się „załapać” na otrzymanie własnego loginu i hasła do źródeł wiedzy biznesowej.

Pojawili się nowi członkowie wspierający – kancelaria prawna i firmy z branży likwidacji szkód i wyceny majątku. Stowarzyszenie dokonało również faceliftingu swojej witryny – co wyszło jej na dobre.

Dobrze, że Stowarzyszenie zwiększa swoją mobilność. Jedyna rzecz która jeszcze niepokoi, bo czeka na ożywienie, to nadal martwa koncepcja kursów i szkoleń pod nową nazwą Akademia Polrisk. Zarząd informuje, że ” trwają prace nad zasadami Certyfikacji i przeprowadzania egzaminów”.  Oby nie za długo.

Wasz w ryzyku,

R

Czworo z Serocka

Tsambika, Steve, Marc i John. Branże finansowa, energetyczna, FMCG i kopalnia. Europa i Australia. Na konferencji w Serocku zademonstrowali jak ZR wygląda w ich firmach, jak się za to zabrali, z czym mieli problemy, gdzie odnieśli sukcesy i dlaczego. Reprezentowali trochę różne poglądy, zdecydowanie różne techniki i narzędzia menedżerskie ale wszyscy wierzyli w trzy dogmaty zarządzania ryzykiem: w prostotę, komunikację i konsekwencję. Mimo, że dyskutowali ze sobą po raz pierwszy – rozumieli się w lot, nawzajem się uzupełniali i wspierali – przy całej swojej różnorodności. Profesjonaliści ryzyka.

Kilka spostrzeżeń, prawd schowanych pod tym głównym przesłaniem każdego z prelegentów:

  • Tsambika: wykorzystuje podział ryzyk na kategorie po to, aby dla każdej z nich przyjąć apetyt na ryzyko wg formuły właściwej dla danego typu ryzyka (dokładnie 4 lata temu kwestionowałem sens podziału ryzyka na kategorie – przykład Tsambiki jest jednym z niewielu, który ma głęboki sens)
  • John, Marc: działy zarządzania ryzykiem nawet w ogromnych firmach mogą być niewielkie; zarządzanie ryzykiem jest częścią wszystkich spotkań i inicjatyw biznesowych (czy uczysz dziecko przechodzić przez jezdnię zawsze 3go dnia miesiąca w godzinach od 14:00 do 14:30 ? nie – robisz to cały czas, przy każdej okazji, która tego wymaga)
  • Steve: zarządzanie ryzykiem nie powinno „zaraportować managementu na śmierć” (report to death)
  • Marc – o niespełnialnym marzeniu polskich spółek giełdowych: decyzje nt zarządzania ryzykiem zostają podjęte, zarządy się zmieniają, a kwestia zarządzania ryzykiem biegnie swoim torem
  • Marc: różnica między ryzykiem inherentnym a rezydualnym mówi o tym, jak bardzo warto wdrażać środki zaradcze, ile jest do osiągnięcia
  • John: czynnikiem, który powinien ważyć wiarygodność oceny ryzyka dokonanej przez członków zespołu, powinno być nie tylko stanowisko, ale ilość lat doświadczenia w firmie
  • John, Marc: monitorowanie stanu ryzyk oraz incydentów powinno bazować na zmianie, trendach, a nie na śledzeniu bezwzględnych wartości, cyferek
  • Steve: pokazał, jak silne jest powiązanie pomiędzy zarządzaniem ciągłością biznesu a odpornością łańcucha dostaw.

Ciekawostki: w Australii odpowiadasz za śmierć lub wypadek człowieka na twoim terenie tylko dlatego, że jesteś właścicielem tego terenu. Niezależnie jak nieostrożnym idiotą był ten człowiek. Nestle przez 150 lat swojej historii tylko w jednym roku poniosło stratę – w roku wojny.

Próbowałem – jak zawsze przy takich okazjach – nauczyć się do lepszych, wyłapać coś dla mnie nowego, zaskakującego. Z roku na rok jest tych nowości coraz mniej, to co słyszę coraz bardziej przypomina moje własne przekonania, narzędzia i wnioski.

Przy tym odnoszę wrażenie, że nasz mały i płytki rynek jest zbyt mało wymagający, nie dość różnorodny i odważny żeby mógł stać się poligonem na którym będzie powstawać nowa jakość – nie ma od kogo i na kim się uczyć.

Wasz w ryzyku,

R

Linkedin a sprawa Zatoki Perskiej

Od pewnego czasu na nowo odkrywam „power of Linkedin”.  Zainteresowałem się tym serwisem bardziej, kiedy miesiąc temu otrzymałem taką miłą laurkę:

To miłe, choć właściwie nic z tego nie wynika. Bardziej namacalnie zacząłem odczuwać że Linkedin to kontakt z żywym biznesem, kiedy za jego pośrednictwem nawiązali ze mną kontakt headhunterzy z Londynu i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Postanowiłem się tamtejszym rynkom trochę przyjrzeć … 

Okazuje się, że podczas gdy zarządy polskich spółek jeszcze ciągle wydają się nie być przekonane do zarządzania ryzykiem, traktując je jako ćwiczenie compliance a nie sposób na podniesienie konkurencyjności i poziomu zarządzania, w bogatych i rosnących gospodarkach Zatoki Perskiej zarządzanie ryzykiem robi coraz większą karierę.

Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, Katar i Kuwejt – konsekwentnie realizują długofalową politykę budowania gospodarek, które przetrwają koniec ropy i gazu. Rządy tworzą sprzyjający klimat, a wielkie grupy kapitałowe na potęgę budują infrastrukturę techniczną, realizują mega projekty, inwestują w zaawansowaną technologię. Takie plany nie obędą się bez know-how i bez risk managementu.

Ściągają najlepszych profesjonalistów z całego świata. W Emiratach 80% populacji to obcokrajowcy. Co prawda największa ich część to Pakistańczycy i Filipińczycy, potem Hindusi, ale są również Amerykanie, Europejczycy i Australijczycy. Manager ryzyka o wysokich kwalifikacjach, z zacięciem inżynierskim, może liczyć na wynagrodzenie miesięczne rzędu 30-50 tys PLN … bez podatku. Do tego firmy dodają „pakiet expata”: apartament, opieka medyczna, szkolnictwo dla dzieci, koszty relokacji rodziny i dorocznych biletów lotniczych do domu, 35 dni urlopu …

Pod koniec maja w Dubaju odbędzie się trzecia z kolei konferencja risk managerów. Program na wysokim poziomie, prowadzony w dużej mierze przez anglosasów. Może warto tam zajrzeć, Dubaj to piękne miasto

Wasz w ryzyku,
R
 

Tnij mądrze – omijaj układ nerwowy …

Obserwuję, że polskie firmy – antycypując pogorszenie koniunktury – zaciskają pasa, tną wydatki, pozbywają się kosztotwórczych zasobów. Mam wrażenie, że niektóre zarządy dały się ponieść i rezygnując z niektórych przedsięwzięć ocierają się o funkcje krytyczne dla długofalowego funkcjonowania przedsiębiorstw. Jedną z takich funkcji jest oczywiście zarządzanie ryzykiem. Można ciąć, ale trzeba uważać żeby nie przeciąć rdzenia kręgowego …

Większość managerów już nauczyła się, że podczas „kryzysu” najłatwiej jest pozbyć się wydatków na marketing. Z łatwością można je obciąć nawet do zera, ale to równoznaczne z oddaniem pola nieco silniejszym konkurentom bez walki, oddanie im swojej części rynku. Ci, którzy mają twarde cojones i nie ograniczyli bez opamiętania kosztów marketingu stają się wtedy zdobywcami i wykupują rynek za pół darmo.

Kilka miesięcy temu pisałem o tym, jak budowlańcy zademonstrowali wzorcowy sposób popełniania harakiri poprzez ignorowanie fundamentalnych zasad zarządzania ryzykiem. Byłoby niedobrze, gdyby do budowlańców dołączyły teraz pozostałe sektory polskiej gospodarki. Ci, którzy dziś zaoszczędzą te kilka tysięcy złotych na zarządzanie ryzykiem, jutro pozbawią się kilku milionów.

Akurat tak się składa, że nadarza się doskonała okazja aby zaczerpnąć ze świeżych doświadczeń najwyższej próby risk managerów – strategów i praktyków biznesu. Forum Pionierów Zarządzania Ryzykiem – czyli tych, od których zarządzanie ryzykiem w Polsce się zaczęło, którzy są „starymi wyjadaczami”. Kolejna taka okazja najwcześniej za kilka lat, jeśli w ogóle będzie. Na początku kwietnia w Serocku pod Warszawą będziemy gościć ekspertów zarządzania ryzykiem działających na kilku kontynentach i w sposób doskonały łączących umiejętność optymalizacji procesów i produkcji na poziomie operacyjnym ze strategiczną wizją podejmowania ryzyka przez ich firmy. 

Nie wydasz dwóch tysięcy złotych, żeby sprawdzić co dzieje się u innych z Twojej branży ? Żeby krytycznie ocenić, jak z równie trudnymi sytuacjami radzą sobie koledzy z Australii, Anglii czy Ameryki Południowej ? Pozwolisz na to, żeby wszyscy Twoi konkurenci widzieli, że Cię tam nie ma ? Walkower nie wchodzi w grę.

Wasz w ryzyku,

„Moderacja” grupy Polrisk na goldenline …

Kilka dni temu umieściłem „w kanale komunikacyjnym” goldenline informację, na temat interesującego spotkania elity krajowych i zagraniczny menedżerów ryzyka. Jestem mocno związany z organizacją tego wydarzenia i korci mnie żeby o nim więcej napisać, ale będę konsekwentny – blog to nie miejsce na reklamę.

Jedno z miejsc w którym umieściłem tę informację to grupa Polrisk – wydawałoby się naturalne miejsce dla najbardziej zainteresowanych – risk managerów. Poniżej reakcja „moderatora” tej grupy:

Niby rzecz bez znaczenia, kwalifikująca się „do kosza” jednak zastanowiło mnie jedno: skoro prezes Polrisk pobłogosławił swoją obecnością i krótkim przemówieniem identyczną imprezę w zeszłym roku, należy przyjąć, że Stowarzyszenie Polrisk i jego zarząd są przychylnie nastawieni również do tegorocznej imprezy i nie traktują jej jako konkurencji (co zrozumiałe – w końcu to impreza dla menedżerów ryzyka, organizowana w formule otwartej, bez sponsorów i presji konsultingu).

Wyjaśnienie okazałoby się być proste: moderatorem nie jest nikt z zarządu Polrisk, lecz osoba prywatna, która zresztą została przez zarząd usunięta ze stanowiska menedżera (historycznego) kursu Polrisk, o której zresztą pisałem tutaj. Byłoby dobrze, gdyby Stowarzyszenie odzyskało kontrolę nad swoją jak by nie było „tubą” …

Wasz w ryzyku,

Draft Strategii Polrisk 2013 – 2015

Dzisiaj – prawdopodobnie tak jak każdy inny członek Polrisk – otrzymałem od nowego składu zarządu draft strategii Stowarzyszenia na lata 2013 – 2015. Sławek, aktualny prezes, zauważył we wstępie, że to pierwsza zmiana strategii od momentu założenia Stowarzyszenia, kiedy jako pierwszy prezes miałem zaszczyt koordynować formułowanie pierwszego dokumentu tej rangi.

strategia Polrisk

Dobrze, że coś „drgnęło” – lepiej późno niż wcale – i że nowy zarząd chętnie sięga po wzorce i źródła do których od lat próbowałem przekonywać – do rynku brytyjskiego. Obyśmy tylko zbyt wielkimi skokami nie próbowali dogonić tego, co Anglicy osiągnęli w 50 lat … Nie będę odnosił się bezpośrednio do całego dokumentu, skoro to draft i zaczyn do dyskusji. Mam jednak kilka refleksji bardziej natury ogólnej i filozoficznej …

Na wstępie Sławek przekonuje, że mimo, iż stowarzyszenia zagraniczne zrzeszają osoby pracujące jako „kupujący ubezpieczenia”, zorientowane na optymalizację programów ubezpieczeniowych, to w Polsce możemy tę równowagę zawodu menedżera ryzyka ubezpieczalnego i pozostałych ryzyk odpowiednio ukształtować. Osobiście jestem przekonany, że ani Polrisk, ani żadna inna organizacja nie będzie w stanie tej równowagi kształtować, tylko sam rynek – mechanizmy popytu na funkcje ubezpieczeniową i „korporacyjną” risk managementu, oraz wartość jaką zarządy będą w nich upatrywać.

W proponowanym nowym brzmieniu Misji pojawia się stwierdzenie „Ustalanie i upowszechnianie dobrych praktyk” ZR – moim zdaniem „ustalanie” jest na wyrost, bo to się dzieje cały czas w setkach firm, środowiskach biznesowych na świecie, na konferencjach, podczas kryzysów i zmian zarządów. Polrisk może – podobnie jak IRM, AIRMIC i wiele innych – wybierać jedynie najlepsze z tych doświadczeń i je promować. W tejże Misji boleśnie brakuje mi zapisu, który powinien znaleźć się jako pierwszy a nie ma go wcale: działania na rzecz samych członków, jako grupy zawodowej risk managerów lub osób odpowiedzialnych w firmach za funkcje / dziedzinę RM. W takiej formule jak proponowana, wszystkie cztery składowe misji są działaniami na rzecz rynku – firm, organizacji, a nie risk managerów.

W proponowanej definicji Wizji zastanawia mnie zawężenie do reprezentacji interesów osób wykonujących formalny zawód „menedżer ryzyka” w przedsiębiorstwach. Powszechnie wiadomo, że w ponad połowie firm funkcję ZR (niekiedy pod inna nazwą) powierzono komuś, kto jest audytorem, kontrolerem, księgowym, controllerem, ubezpieczeniowcem, compliance managerem i nigdy nie posiądzie „zawodu menedżera ryzyka”. Czy chcemy ich wykluczyć ? To strzał w kolano … Widziałbym w tym sformułowaniu raczej „osoby odpowiadające w przedsiębiorstwach i innych organizacjach za stworzenie i wdrożenie zasad oraz dobrych praktyk zarządzania ryzykiem gospodarczym”

Cele takie jak zaproponowano nie są „SMART”, ale zakładam, że to pierwsza przymiarka i czeka je jeszcze wiele zmian redakcyjnych oraz uzbrojenie w rasowe KPI. Wśród celów i zadań z nich wynikających bardzo brakuje mi inicjatyw ukierunkowanych bezpośrednio dla / na członków zarządów, a mających na celu uświadomienie im przesłanek, korzyści i potrzeby zarządzania ryzykiem oraz zatrudnienia fachowca w tej dziedzinie. Popyt na menedżerów ryzyka nie zależy od innych stowarzyszeń, mediów itp ale wyłącznie od członków zarządu, przyszłych pracodawców. 

Padła propozycja ustanowienia kodeksu etycznego risk managera. Być może jest w tym coś głębszego, czego nie widzę, ale zastanawiam się – po co ? Nie jesteśmy lekarzami, prawnikami, audytorami czy rewidentami. Czy risk manager to funkcja szczególnego zaufania w firmie lub społeczeństwie ? Moim zdaniem nie. To, czy risk manager będzie uczciwy wobec swojej firmy, czy zdobędzie się na odwagę żeby uświadamiać zarządowi nie tylko różowe ale i czarne scenariusze, czy będzie rzetelnym fachowcem – zależy od tego jakim jest człowiekiem, nie od spisanego kodeksu.

Zarząd chce aby rola POLRISK sprowadziła się do określania programu doskonalenia zawodowego i zakresu wiedzy na egzamin menedżera ryzyka, opracowania podręcznika, oraz wydawania akredytacji trenerom i programom szkoleniowym. Trzeba przyznać, że program i deklaracje są chwalebne i ambitne, ale jestem sceptyczny – kto konkretnie będzie to robił ? Będą potrzebne osoby stanowiące (stałe) ciało akredytujące, które muszą mieć wyższe kompetencje niż osoby i instytucje akredytowane. Może być kłopot ze znalezieniem i zwerbowaniem takich osób oraz ich dostępnością, kosztami itp. To bardzo dużo pracy, a zatem pieniędzy, kilka etatów …

Wracając do mojego wpisu na temat tłoku, jaki robi się w Europie wokół zagadnienia akredytacji i certyfikacji risk managerów, chyba nie jest rozsądnie wybiegać przed tych, którzy „rozdają karty” w Europie – tj przed trójcę AIRMIC / IRM / FERMA. Może się okazać, że my tu w Polsce odwalimy kawał dobrej ale nikomu nieprzydatnej (przedwczesnej) roboty … Ale mówią, że do odważnych świat należy i ostatecznie lepiej próbować „ujeżdżać” ten żywioł, być na fali, niż czekać dokąd nas zdryfuje.

I na koniec wielka radość z powodu proponowanego zapisu (i tu wyjątkowo go zacytuję): „Ukierunkowanie działań Stowarzyszenia na korzyści dla członków POLRISK.”

I tym optymistycznym akcentem …

Wasz w ryzyku,
R

Practical ERM Duckerta – rozczarowanie …

Jakiś czas temu z entuzjazmem zapowiadałem książkę „Practical Enterprise Risk Management” Gregorego Duckerta i obiecałem, że podzielę się refleksjami po jej przeczytaniu. Ten wpis ukazuje się wiele tygodni później niż chciałem, gdyż wraz z czytaniem „grzęzłem” w tekście. Książka zapowiadała się znakomicie, jednak w trakcie jej czytania coraz bardziej czułem rozczarowanie.

Duckert
Zastanawiam się, czy bardziej mówi ona o zarządzaniu ryzykiem, rzemiośle rzetelnego zarządzania firmą, czy o utopijnej koncepcji opomiarowania wszystkiego terabajtami wskaźników o jakiej wspominał kiedyś Pan Jerzy na jednej z konferencji Polrisk. Poniżej kilka spostrzeżeń, na temat dość charakterystycznych dla Duckerta koncepcji.

Duckert uważa, że jednym z przedsięwzięć, które najbardziej zaszkodziło ERM jest wprowadzenie SOX (Sorbannes Oxley Act), z czym się całym sercem zgadzam. Problemy ryzyka bowiem ani nie rodzą się ani nie kończą w obszarze finansów, lecz poza nim. Lakarstwem na tę chorobę miało być COSO II, któremu autor poświęca sporo miejsca. Podkreśla różnice pomiędzy COSO I i COSO II, np. pojawienie się strategii jako bazy nowego procesu oraz wskazuje na absurdy COSO I, które np. najpierw mówi o działaniach kontrolnych (pozbawionych kontekstu ryzyka) a dopiero później o oszacowaniu ryzyka. 

Duckert obnaża próby porównywania ERM do kontroli finansowej argmentując, że w sprawozdaniach finansowych widać jedynie to co już się stało faktem, a nie ryzyka – które należą do przyszłości, obszaru niepewności – i nie można na ich podstawie kontrolować ryzyka. Ale podobnie nie oszczędza pewnych powszechnych w ERM praktyk – na przykład stosowanie miar skutku lub ryzyka: „mały”, „średni”, „duży” – bez żadnego umocowania do twardych wartości. Równie bezlitośnie obszedł się z tzw. Wielkim Konsultingiem zauważając, że ich przekonanie o generowaniu wartości dodanej przez wdrażane skomplikowane systemy zarządczej de facto dotyczy jedynie wartości (pieniężnej) generowanej przez projekty wzdrożeniowe dla samych doradców …  

Wg Duckerta ryzyko to łańcuch zdarzeń, a zdarzenie inicjujące (prekursor) zwykle pociąga za sobą wiele ryzyk następczych potęgujących intensywność ekspozycji. Ryzyko pierwotne (trigger) ujawnia się w postaci ryzyk następczych w innych, niekiedy odległych funkcjach czy obszarach firmy. Stąd ryzykiem należy zarządzać – mitygować je – u źródła. Na potrzeby tego stosunkowo prostego stwierdzenia Duckert tworzy dwa nowe pojęcia: TREC (The Risk Evolution Chain) i MORE (Multiple Organizational Risk Effect). To jeden z problemów tej książki i autora – dziesiątki skrótów tworzonych na potrzeby tekstu zajmującego kilka stron. Jak można w sposób bardziej skomplikowany nazwać koncepcję właścicielstwa ryzyka ? Na przykład DRAM (Distributed Risk Assesment and Management). 

Autor proponuje zupełnie nowe znaczenie terminu ekspozycja (exposure), z którym się zupełnie nie zgadzam – próbuje jego znaczenie przyrównywać do terminu „skutek” – oba wg Duckerta są następstwem wystąpienia ryzyka jako zdarzenia. Być może tak jest w Stanach Zjednoczonych, ale w Europie nie mamy wątpliwości, że
złożenie ekspozycji i hazardu daje ryzyko, które ma swoje następstwa (skutki)

Również trudno się zgodzić z tezą, że ryzyko to odwrotność rezultatu, efektu procesu (jeśli np. rezultatem procesu ma być minimalizacja kosztów wydobycia jednej tony to ryzykiem byłaby maksymalizacja kosztów wydobycie …)

Myślą przewodnią, mantrą całej książki jest zarządzanie ryzykiem oparte na danych (data driven risk management). Duckert wyobraża sobie zarządzanie ryzykiem jako bibliotekę wskaźników opisujących wszystkie procesy i każdy jego element, za pomocą których – dzięki wszechogarniającego firmę systemu informatycznego – zarządzający mają wyprzedzającą informację o zagrożeniach dostępną w czasie rzeczywistym i w czasie rzeczywistym zapobiegają ryzykom w sposób najbardziej optymalny. Jeśli już cokolwiek realnego to przypomina – to po prostu zarządzanie procesem, nie ryzykiem. Trzeba autorowi przyznać, że rzeczywiście przyłożył się do skatalogowania pokaźnej listy przykładowych KRI dla różnych dziedzin i funkcji typowej firmy, chociażby:

  • finanse, skarb, podatki, prawo
  • HR, IT, zakupy, marketing
  • planowanie biznesowe, planowanie produkcji, 
  • logistyka, kontrola stanów magazynowych
  • zapewnienie jakości.

Jednak wspomniana lista KRI zajmująca kilkanaście stron wydaje się potwierdzać, że Duckert nie pisze o zarządzaniu ryzykami lecz o optymalizacji biznesu, procesów i funkcji.

Czym głębiej w las, tym więcej muchomorów – kolejne strony poświęcone jakoby metodom analizy ryzyka opisują mniej czy badziej znane metody analizy statystycznej ogólnie: analiza trendu, punkt kluczowej zmiany (Pivotal Point of Change), analiza średniej dyspersji, analiza porównawcza okresów … Niestety wszystkie dotyczą analizy historii, żadne nie pomaga zrozumieć ryzyka rozumianego jako niepewność przyszłości.

Na koniec – bardzo zabawna jest maniakalna poprawność polityczna autora: wszędzie gdzie normalnie napisano by „on, jemu” itp Duckert pisze „ona, jej„, np. „taki właśnie model raportowania powinna budować każda CRO w jej organizacji”.

stąd – Wasza w ryzyku,
R

50 lat minęło … AIRMIC

Zamach na Kennedy’ego – w tym samym roku 1963 w londyńskim hotelu Bonnington zebrała się grupa brytyjskich dżentelmenów i założyła AIMIC (Association of Insurance Managers in Industry and Commerce). Literka R (od Risk) pojawiła się kilka lat później.

AIRMIC
AIRMIC zaczynał podobnie do Polrisku –  w ciągu półtorej roku miał 150 członków. W trzy lata od założenia zatrudniał pierwszego pracownika na pół etatu, pracującego z domu. Po kolejnych czterech latach zatrudniał pracownika na pełen etat, ale dopiero po 15 latach prowadził swoje fizyczne biuro w Londynie. Możesz o tym przeczytać na stronie AIRMIC.

inicjatywy AIRMIC
Nasze tempo rozwoju – podobnie jak tempo biznesu w jakim dzisiaj funkcjonujemy – jest znacznie większe, ale chyba ciągle możemy się uczyć od tej bardziej doświadczonej i silniejszej organizacji, szczególnie że od lat jest nastawiona do nas bardzo przyjaźnie i nas (Polrisk) wspiera.

Dzisiaj  AIRMIC jest inicjatorem wielu mądrych inicjatyw podejmowanych na dużą skalę. Na szczególna uwagę zasługują inicjatywy badawczo rozwojowe (przez Anglików nazywane – nie wiadomo dlaczego – „technicznymi”). Jedną z ostatnich był raport pt „Roads to Ruins” o którym pisałem na blogu. Teraz wszyscy z zapartym tchem czekają na zrealizowanie „planu technicznego” na 2013, którego głównym punktem ma być raport „Roads to Resilience” (droga od odporności biznesowej”).

Miło być członkiem organizacji tworzącej historię europejskiego risk managementu.

————– 23.02.2013 —————————–

AIRMIC właśnie opublikowała dedykowaną witrynę http://www.airmic50.com/ na której pokazuje historię AIRMIC na osi czasu, zestawioną z historią polityczną i gospodarczą świata. 
Oprócz daty zamachu na Kennedy’ego, jest tam skazanie Nelsona Mandeli, śmierć Churchilla, wojna wietnamska i izraelsko-palestyńska, lądowanie na księżycu, rozpad Beatlesów, założenie Microsoftu, śmierć Presleya, wojna afgańska, Falklandy, śmierć Lennona, Czernobyl, upadek muru berlinskiego, wieżowce WTC … i Nelson Mandela wraca jako prezydent, i dalej, dalej … robi wrażenie.

Was w ryzyku,

R