Kanibalizm kulturowy

Emiratczycy mają problem, ale jeszcze sobie z niego nie zdają sprawy – czyli stoją przed zagrożeniem, ryzykiem. Sami są źródłem tego zagrożenia, a raczej ich kultura pracy.

Rodowici Emiratczycy to kilkanaście procent społeczeństwa – ci pracujący, pełnią zwykle funkcje w urzędach i instytucjach państwowych, których jest tutaj dużo (urząd emigracyjny, transport miejski, nadzór budowlany, agendy inwestycyjne, zarządzanie parkingami, policja …) lub pełnią funkcje zarządzających w spółkach, których właścicielem jest rząd.

Praca w urzędach nie stawia ich pod presją czasu, wydajności, sprawności, punktualności. Co gorsze (wydawałoby się, że tylko dla interesantów, ale w długim horyzoncie jest to niekorzystne dla samodyscypliny Emiratczyków) interesantami są przybysze z zagranicy, w większości Hindusi, Pakistańczycy i Filipińczycy, którzy są traktowani w urzędach mówiąc oględnie z wyższością i nonszalancją. W spółkach biznesowych, zarządzający Emiratczycy są wyręczani przez importowaną siłę roboczą – albo dawców know-how z Europy, Australii lub Ameryki Północnej albo „klepaczy klawiatur” z Indii, obsługę z Filipin bądź przez wyrobników z Pakistanu. Emiratczycy nie muszą pracować – wolą sobie tę prace (zarówno umysłową jak i fizyczną) wynająć i za nią zapłacić stosunkowo niewielkie dla nich pieniądze. Sami stali się bardzo wygodnymi bankierami i administratorami.


O ile mi wiadomo, na emeryturę mogą przejść po 15 latach pracy, a więc w wieku około 40 lat. Na emeryturze otrzymują 80% swojego wynagrodzenia. Przy wynagrodzeniach miesięcznych rzędu 50-100 tys Dirhamów lub więcej (40-80 tys złotych), oczywiście bez podatku, właściwie motywacja do pracy spada do zera, co mogę osobiście zaobserwować wśród osób będących u mnie w firmie w wieku „przed emerytalnym”. Rozmowy jakie często przeprowadzam z ekspatami zatrudnianymi na odpowiedzialnych stanowiskach praktycznie w każdej firmie, potwierdzają tę prawidłowość i te same zachowania – kawa, prasa, facebook, ewentualnie doglądanie czy Europejczyk dobrze wymyślił, a Hindus lub Pakistańczyk wykonał. Podpis składa i pochwały przyjmuje Emiratczyk. Nie jest dobrze z nimi dyskutować czy zbyt aktywnie podważać ich zdanie, nawet jak nie mają racji – przyjmują to osobiście, jak zaatakowanie ich pozycji w firmie. Jako Emiratczycy uważają się za współwłaścicieli zasobów, jakimi są importowani pracownicy – nawet zatrudnieni w randze managerów, dyrektorów. Bywa, że niektórzy ekspaci są zbulwersowanych takim stanem rzeczy – ale większość podchodzi do tego na zimno – przyjechali tu zarobić kasę i nacieszyć się „łatwym życiem”, nie chcą zmieniać tutejszego świata.

Zatrważające jest również podejście do pracy młodych Emiratczyków, darmozjadów. W kraju obowiązuje prawny przymus tzw emiratyzacji – zwiększania procentu Emiratczyków w strukturze zatrudnienia firm i urzędów w Zjednoczonych Emiratach. Firmy więc muszą przyjmować co roku nowych pracowników noszących białe diszdasze. Robia to niechętnie, bo przyjmują gołowąsów zaraz po studiach, którzy mają nikłe doświadczenie i wymagają natychmiastowego zatrudnienia „dublera” z Indii lub co gorsza (bo drożej) z Europy, który będzie odwalał robotę za nich. Emiratczycy, tylko dlatego że są Emiratczykami, za pełnienie określonej funkcji otrzymują wynagrodzenia i benefity znacznie wyższe niż przyjezdni (mogę tylko zgadywać, że wyższe o jakieś 30-50%). Są obejmowani luksusowymi programami edukacji i rozwoju – wyobrażacie sobie zielonych pracowników, niedawno studentów, wysyłanych na kilkudniowe szkolenia do pięciogwiazdkowych hoteli i ośrodków ? Co gorsza nastawienie tych młodych od samego początku jest takie, że oni nie przyszli tu do pracy (bo pracować będą za nich inni), tylko żeby jakoś przepękać te 15 lat i potem korzystać z emerytury.


Te mechanizmy i postawy siedzą w nich bardzo głęboko, do tego stopnia, że nie są uświadomione, nie potrafią na to sami krytycznie spojrzeć. Z ich perspektywy to nie jest cwaniactwo (nikt się z tym nie kryje, to jest zalegalizowany system), to nie jest wyzysk (bo przecież importowana siła robocza sama wciska się do nich drzwiami i oknami) – to jest ich sposób na życie. Bardzo dobrze współgra z innymi elementami kulturowymi – punktualność jest rzeczą względną i z pewnością nie jest poszukiwaną cnotą; ciężka praca, pośpiech, intensywność, wydajność – to kłóci się ze stylem życia jaki wiedli jeszcze 50 lat temu, majestatycznie przemieszczając się na wielbłądach po pustyni od jednego gaju daktylowego do drugiego i mieszkając w budynkach lepionych z gliny. Te 50 lat starczyło, żeby wypompować ropę i zamówić postawienie „pod klucz” oszałamiających miast, ale to za krótko żeby zmienić mentalność. Sposób w jaki się poruszają – wolno, bez pośpiechu, majestatycznie – jest przedłużeniem ich „etosu pracy”. Na ich jeden krok ja wykonuj trzy – i to nie jest przenośnia ! Oni nie potrafią, nie nauczą się zapieprzać, robić coś wytrwale, zmęczyć się pracą, wykonywać zadań z zegarkiem w ręku. To obce kulturowo.

I co z tego wynika ?

Był taki krótki okres – kryzys na rynku finansowym i nieruchomości 2008-2010 – kiedy Dubaj na chwilę się załamał ekonomicznie. Ekspaci stąd uciekali, porzucali samochody na lotniskach i na poboczach, pozostawiali niespłacone kredyty, wynajmowane mieszkania wraz z meblami. Po kilkunastu miesiącach wrócili (już nie ci sami, bo taki tryb opuszczenia kraju zamyka im drogę powrotu). 

To była mała zapowiedź armageddonu jaki moim zdaniem wydarzy się za kilkadziesiąt lat, kiedy skończą się pieniądze z ropy. Co prawda dalekowzroczni szejkowie siedmiu Emiratów kładą ogromny nacisk na takie ukierunkowanie rozwoju federacji (szczególnie Dubaju i Abu Dhabi), aby stały się gospodarkami niezależnymi od ropy, ale mentalność chyba pozostanie, bo istniejący system sprzyja jej utrwaleniu. Skończy się rozbudowa infrastruktury, tkanki ekonomicznej, a  gospodarka przestawi się z „rozwój” na „przetrwanie”. Ci najlepiej opłacani ekspaci odpowiedzialni za wymyślanie i organizowanie współczesnych Emiratów wyjadą z kraju, miliony Hindusów z Karali pracujących w biurach staną się niepotrzebne, kolejne miliony wyrobników z placów budów wrócą do Pendżabu i Beludżystanu, do swoich glinianych lepianek gdzieś w górach. Emiratczycy zostaną sami z tym co wymyślił, postawił i uruchomił ktoś dla nich (za nich) za ich petrodolary. 


Czy będą w stanie wymyślić jak wyremontować lub przebudować 70-cio piętrowe wieżowce lub 4-poziomowe skrzyżowania ? Obawiam się że nie, bo do tej pory znacznie ciekawsze były wyścigi wielbłądów. Czy będą dynamicznie, z ikrą i talentem organizacyjnym zarządzać firmami, oddziałami, przez 10-12 godzin dziennie jako managerowie operacyjnie ? Nie potrafią tego, bo dotąd kupowali talent i dynamizm w biznesie, a sami poczucie dumy czerpali jedynie „dynamicznej” jazdy wielkimi dżipami po wydmach. Czy przez cały dzień, intensywnie i z zegarkiem w ręku, będą wprowadzać dane do komputerów a potem systematycznie je sprawdzać ? Niestety, tylko Hindus może pokornie robić to samo dzień w dzień i się nie znudzić ani nie zbuntować. Czy chwycą za łopaty i będą pracować w 50-cio stopniowym upale pod otwartym słońcem ? Proszę wybaczyć, ale do takiej pracy żaden Emiratczyk się nie zniży.

Czy za kolejne 50 lat miasta zabierze pustynia, piasek zasypie autostrady, a Emiratczycy znów niespiesznie będą wędrować wielbłądzimi karawanami od jednej oazy do drugiej ?


Wasz w ryzyku,

R

Konferencja w Dubajewie

Nazwa miasta niepoprawna, obrazoburcza – ale brzmi bardziej swojsko. Jakby nie było, to taka duża, 70-cio kilometrowa, betonowo-aluminiowo-szklana wieś na środku pustyni …

Konferencja pod nazwą Enterprise Risk Management zorganizowana przez renomowaną instytucję – IIR Middle East, na której imprezach parę razy zdarzyło mi się wystąpić w roli prelegenta. Speakerzy nie najgorsi, między innymi znany nam Kevin Knight, oraz parę innych błyszczących na Bliskim Wschodzie risk managerów: profesor Andrew Flitman (Australia), Matthew Hannaway (teraz w brytyjskim National Rail, wcześniej w emirackiej elektrowni jądrowej), kilku gości z Lukoil (głównie Brytyjczycy), Carrie Con z Singapuru, Kenneth McKeown … i kilka lokalnych twarzy. Konferencja nieduża (oceniam, że około 60 uczestników) ale widać wyraźnie że tutejsi menedżerowie ryzyka to wisienki wybrane przez Emiratczyków z tortów z różnych części świata – głównie Wielka Brytania i Australia.

Konferencja odbyła się w hotelu Address zlokalizowanym w kultowym miejscu, odzwierciedlającym tutejsze kompleksy i manię wielkości – w okolicy (największego na świecie) Dubai Mall, mogącego poszczycić się (największą na świecie) tzw „tańczącą fontanną” a wszystko to dosłownie u stóp wspaniałego Burj Khalifa – (najwyższego na świecie) wieżowca.

Od australijskiego profesora nauczyliśmy się, że każde ryzyko można zmierzyć, jak to co wiemy można przekuć na to czego nie wiemy oraz jak małe próby statystyczne można wykorzystać do oszacowania zjawiska z pewnością 90%. Jak na przykład policzyć ile jest białych rekinów w morzach świata ? Wystarczy złapać np 47, zakolczykować i wpuścić do morza … Potem odczekać, pozwolić się im „wymieszać” po czym złapać 150 i stwierdzić, że wśród nich 2 są zakolczykowane. Wtedy juz prosto wyliczć, że mamy 47/2 X 150 = 3500 Białych Rekinów na świecie …

Steven Halliday zaprezentował stanowisko z którym … prawie nikt się nie zgadzał. jego zdaniem, jest trend aby zarządzanie ryzykiem i audyt wewnetrzny łączyły się w jeden dział, przy czym niekiedy RM raportuje do IA, niekiedy odwrotnie. Bardzo była ciekawa dyskusja (sprzeczka) na ten temat jaka się wywiązała pomiędzy lokalnym oratorem – Australijczykiem o włoskim nazwisku pracującym w Emiratach, a Szwajcarem (kiedyś w Tetra Laval) o równie włoskim nazwisku, pracującym dla Saudyjczyków …

Równie gorącą krytykę wywołała metoda oceny ryzyka, zakładającego dodawanie wartości skutku i prawdopodobieństwa (a nie jego mnożenie) zaprezentowana przez Emirates National Oil Company. Metoda jest częścią dość skomplikowanego, ambitnego systemu ramowego zarządzania ryzykiem, któremu jednak wróżę szybką smierć z powodu odrzucenia przez organizm firmy, menedżerów.

Matthew Hannaway mówił o rozszerzeniu aspektów ZR na kontrahentów i Supply Chain. W tym kontekście zauważył, że ryzyko reputacyjne to jedno z nielicznych, którego nie da się transferować. Ryzyko w Supply Chain mierzy się z perspektywy dwóch parametrów: ile wartości sobą reprezentuje kontrahent oraz jakie są szanse niespodzianek po jego stronie.

Lukoil to jedna z nielicznych firm, która (za pewne ze względów politycznych) zdecydowała sie inwestować w Iraku i rozbudowywać tam złoże Qurna 2. Priorytetem projektu jest nie koszt, w mniejszym stopniu jakość – ale przede wszystkim czas. Chcą, żeby jak najszybciej popłynęła ropa, którą będzie mógł zagospodarować iracki rząd. Powinno się to odbyć jeszcze przed bliskimi już wyborami w Iraku, a w razie opóźnienia projektu może nastąpić tam destabilizacja polityczna i zamieszki, które prawdopodobnie uśmiercą również projekt i inwestycje. Pętla (na szyi Łukoil) się wtedy zamknie – jadą nasi radzieccy druzja „po bandzie”.

Nota bene nie tylko zresztą w Iraku …

Wasz w ryzyku,
R

PS – kilka zdjęć zrobionych komórką „z biodra”, stąd jakość wybitnie reporterska …

Derrick Crane Pipelaying Vessel

„Derrick Crane Pipelaying Vessel” – nie brzmi to szczególnie romantycznie ale jest cudeńkiem technologicznym. Wykonując swoją pracę, miałem w zeszłym tygodniu możliwość wejść na pokład i dokładnie obejrzeć ten statek – oglądanie trwało około 5 godzin …

Statek służy do prowadzenia prac konstrukcyjnych na pełnym morzu, na dnie morskim. Może te prace prowadzić do głębokości ponad 1500 metrów. Można by zapytać, co takiego buduje się na dnie morza ? Instalacje do wydobywania i przetwarzania ropy naftowej i gazu ziemnego, oczywiście.

Sercem statku jest sześć generatorów energii elektrycznej, każdy o mocy 5500 KW, razem 33’000 KW. Można by zasilić z tego pewnie małe miasteczko …

Bardzo ciekawie zaczyna się robić, kiedy przejdzie się do kwestii napędu tego statku: został wyposażony w dwa główne napędy (propulsion engines) oraz 5 silników kierunkowych (thursters). Wszystkie napędzane energia elektryczną, co zapewnia dużą precyzję kontroli nad ich obrotami i mocą. Thrusters są wysuwane około 6 metrów pod kadłub statku dopiero kiedy ten wyjdzie z portu. 

Silniki kierunkowe są zamocowane na kolumnach w ten sposób, że mogą się obracać 360 stopni w dowolnym kierunku i służą nie tyle do przemieszczania statku i sterowania kierunkiem jego ruchu, co do … utrzymywania go w nieruchomej pozycji.

Z tego co usłyszałem, to jeden z dwóch takich statków na świecie. Pracując na dużych głębokościach (np powyżej 1000 m) statek nie może korzystać z kotwic żeby stabilizować swoją pozycję, gdyż długość kotwicy musi być 10-cio krotnie większa niż głębokość i w pewnym momencie rozmieszczanie i kontrolowanie tak oddalonych kotwic jest już niemożliwe. Dlatego wymyślono statek, który kotwic na pełnym morzu nie potrzebuje – w ustalonej pozycji utrzymują go silniki kierunkowe.

Silniki są sterowane systemem DP2 (Dynamic Positioning System drugiej generacji), który składa się z jednostki obliczeniowej (komputera), systemu DGPS (GPS podwójnej precyzji), systemu sonarowego i systemów pozycjonujących opartych na falach radiowych.

Te trzy niezależne źródła informacji o pozycji statku są podpięte pod komputer, który precyzyjnie steruje pracą siedmiu silników i utrzymuje statek w zadanej pozycji niezależnie od warunków pogodowych. Jak precyzyjnie ? Z dokładnością do 10 milimetrów …

W sytuacjach awaryjnych kontrolę nad statkiem może przejąc człowiek, i wtedy może wszystkimi silnikami, o połączonej mocy około 30 tysięcy KW sterować a pomocą jednego joysticka …

Aż ciarki przechodzą po plecach …

Mostek nawigacyjny jest tak przestronny, że można by w nim grać w piłkę a ilość urządzeń, monitorów, kontrolek i przycisków przywodzi na myśl gwiezdne wojny …

Wszystkie systemy są na statku zdublowane, niektóre (związane z mocą i napędem oraz pozycjonowaniem) mają aż czterokrotną redundancję. Statek ma symetryczną konstrukcję (lewa i prawa strona) i począwszy od jego struktury, poprzez generację mocy, napędy, klimatyzację i wentylację, komputery i ich zasilanie, systemy pozycjonujące, stanowiska sterowania statkiem – wszystko jest podzielone na co najmniej dwa bliźniacze zespoły.

Jedną z ciekawszych funkcji statku jest kładzenie ropociągów lub gazociągów na dnie morza – rur z wysokiej jakości stali, odpowiednio wielowarstwowo zabezpieczanych. Rury są spawane  na wielokondygnacyjnej taśmie produkcyjnej …

… a każdy spaw jest prześwietlany promieniami rentgena, żeby zweryfikować jego perfekcyjną jakość i długowieczność. Ostatecznie, w dość skomplikowanym procesie, z odcinków 12 metrowych rura jest łączona w jeden wielokilometrowy ciąg i za pomocą specjalnego wysięgnika osadzania na dnie morza …

Naliczyłem w statku około 5 pokładów dolnych (maszynownia, linia związana z kładzeniem rurociągu) oraz 5 pokładów górnych (mostek nawigacyjny, mostek konstrukcyjny, kwatery marynarskie i oficerskie, kwatery inżynierów budowlanych, kuchnia, sale konferencyjne, pokład dla helikoptera …). Taka ilość pokładów daje wysokość – i możliwość spojrzenia na kontury miasta, parędziesiąt kilometrów dalej …

A najsympatyczniejsze w tym jest to, że pierwszym oficerem na statku (czyli pierwszym po kapitanie) – jest Polak, jeden z nielicznych na świecie oficerów, który potrafi obsługiwać tę technologię …

Wasz w ryzyku,

R

Zarządzanie ryzykiem w emirackich „spółkach skarbu państwa”

W emiracie Abu Dhabi funkcjonuje sporo roznych urzedow w randze ministerstw, ktore u nas w takiej formule bezposrednio nie wystepuja: Critical Infrastructure & Coastal Protection Authority (czesc sil zbrojnych, zarzadza bezpieczenstwem szybow naftowych), Emirates Identity Authority (urzad zarzadzajacy danymi osobowymi i identyfikatorami osobowymi, w tym imigracyjnymi), Special Licence Office (urzad regulujacy zasady spozywania alkoholu i wydajacy pozwolenia na alkohol, na jego witryne moga wejsc jedynie osoby powyzej 21 roku zycia i niebedace muzulmanami) czy Abu Dhabi Accountability Authority. To ostatnie zajmuje sie nadzorem wlascicielskim, rzadowym, nad instytucjami emiratu oraz spolkami, w ktorych udzialy ma rzad (emirat, a posrednio szejk). Jego cele to promowanie transparentnosci, odpowiedzialnosci menedzerskiej,oraz zapewnianie ze ich zasoby sa wykorzystywane efektywnie, ekonomicznie i etycznie. Szczegolnie wnikliwie ADAA obserwuje obszary audytu, governance, performance i szkolen.

Dwa lata temu tenze urzad opublikowal dokument mowiacy jak ma funkcjonowac audyt wewnetrzny w tych spolkach i insytucjach oraz jak ma sie tam zarzadzac ryzykiem.
Zdecydowalem, ze ten wpis nie bedzie jego streszczeniem lub pelnym, wiernym przedstawieniem (bo wtedy pewnie nigdy by nie powstal) lecz luzna refleksja na temat niektorych zawartych w nich ciekawostek.

Pierwsza rzecz, ktora mi sie nie spodobala, to stwierdzenie ze za ocene ryzyka jest odpowiedzialny audyt wewnetrzny. Moim zdaniem mozna to uznac za kalekie rozwiazanie tymczasowe, ale nie jako docelowe i zgodne z dobrymi praktykami. Podoba mi sie natomiast stwierdzenie, ze audyt moze doradzac na temat wyboru srodkow zaradzczych, jednak ostateczna decyzja i zastosowanie naleza do kompetencji managementu.

Troche dziwacznie zaoprezentowano wspolzaleznosci elementow strategii, celow biznesowych, ryzyka i procesow.

Sensowniej byloby chyba przyjac, ze ze strategii wynikaja cele biznesowe, z nich procesy (a nie ryzyka), z kolei zarowno z celow biznesowych jak i z procersow wynikaja ryzyka, nie na odwrot … Tak przedstawia to IRM w ich programach edukacyjnych, ktore mialem przyjemnosc prowadzic.

Warstwa praktyczna prezentuje sie niezle. Na etapie ustalania kontekstu zadbano nie tylko o kontekst wewnetrzny (podejscie COSO) ale i zewnetrzny. Bardzo ladnie pokazano, ze ryzyka nalezy definiowac (opisywac) pokazujac lancuch przyczynowo skutkowy:

Mowa rowniez o wylaczeniu z dalszej analizy ryzyk niewielkich oraz rozpatrywania lacznego dzialania ryzyk zwiazanych ze soba. Szacowanie skutkow ryzyka proponuje sie dokonywac w oparciu o kryteria finansowe, ciaglosci biznesu, prawne i reputacyjne, czynnika ludzkiego.
I od tego momentu zaczynaja sie rozwiazania do ktorych nie jestesmy przyzwyczajeni, niektore kontrowersyjne. W dokumencie przyjmuje sie, ze

  • ryzyko to funkcja (skutkow i prawdopodobienstwa)

i nie ma mowy jaka to funkcja. Dopiero przykladowa matryca ryzyka pokazuje, ze chodzi o dodawanie (sic!)

Moim zdaniem to bardzo powazny blad merytoryczny, dlatego ze nie mozna dodawac do siebie roznych kategorii wartosci (prawdopodobienstwo i skutek), podobnie jak nie mozna dodawac do siebie ilosci wody w garnku do jej temperatury (mozna je przez siebie wymnozyc i ma to jakis sens matematyczno – fizyczny).

Bardziej niz jestesmy przyzwyczajeni, wage przywiazuje sie do szacowania ryzyka rezydualnego. Wynika to z dalszej czesci tutejszej koncepcji mierzenia ryzyka. Bowiem po okresleniu jakosci srodkow zaradczych (kontrolnych) przystepuje sie do sporzadzenia matrycy, porownujacej wielkosc ryzyka inherentnego z jakoscia srodkow zaradczych:

W zaleznosci od obu czynnikow, decyduje sie o zaanagazowaniu srodkow zaradczych w ryzyka – podobnie jak przyzwyczailismy sie to robic w Europie.

Mozna by spytac, czy poza kuriozalnym dodawaniem skutku i prawdopodobienstwa pozostale roznice maja znaczenie, skoro dochodzi sie do podobnego finalu ? Mysle, ze tak. Niby bierze sie pod uwage te same wielkosci (inherentny skutek i prawdopdobienstwo, jakosc srodkow kontroli) to jednak taka metoda analizowania i przedstawiania ryzyka powoduje, ze waznosc srodkow zaradczych jest bardziej wyeksponowana niz ma to miejsce w tradycyjnej metodzie, gdzie pozostaja one „ukryta” za ryzykiem rezydualnym.

Gdyby ktos byl zainteresowany, pelen dokument mozna pobrac bezposrednio z witryny ADAA.

Wasz w ryzyku,

Po przerwie …

(przepraszam za brak polskich czcionek – juz lepsze takie amputowane niz arabskie)

Aklimatyzacja w pelnym tego slowa znaczeniu trwala dluzej niz sie spodziewalem. Kwestia temperatur byla stosunkowo malo klopotliwa (jesli juz, to tylko przejscia z pomieszczen klimatyzowanych na zewnatrz konczace sie natychmiastowym poceniem sie i spowrotem, konczace sie marznieciem ze wzgledu na wilgotne ubrania). Bardziej odczuwalne sa roznice wilgotnosci – pogode rozpoznaje rano, zaraz po obudzeniu, oceniajac ze swojego 36 pietra widocznosc apartamentowca oddalonego o jakies poltorej kilometra, dobra pogoda jest wtedy kiedy widac szczegoly elewacji, z kolei wilgotnosc bedzie zabójcza kiedy ledwo majaczy sylwetka …. 

Ale czescia aklimatyzacji jest rowniez zaakceptowanie roznorodnosci kulturowo etnicznej, z ktora trzeba sie tu liczyc, niespotykanej nigdzie w Europie – Emiratczycy stanowia ponizej 20% populacji. W mojej firmie mamy 52 narodowosci i cztery jezyki sluzbowe… Komunikacja z Holenderm, Hindusem, Brytyjczykiem, Syryjczykiem, Rumunem, Emiratczykiem, Filipinczykiem lub Kaszmirem wyglada troszeczke inaczej. 

Poza roznorodnoscia kulturowa jest tez wyraznie odczuwalna roznica w podejsciu do biznesu i zarzadzania – mysle, ze mozna by ja postawic na biegunie przeciwnym do amerykanskiego stylu zarzadzania. Tutaj mniejsza uwage przyklada sie do cyferek, procedur, skrupulatnego rozliczania z wynikow, a wieksza – w sumie najwieksza – do relacji biznesowych i to na kazdym poziomie: firma – klient, firma – rzad, firma – pracownicy, management – pracownicy oraz pracownik – pracownik. 

Ostatni element odmiennosci jest determinowany przez to, o czym sie nie mowi … przez pieniadze, ktorych jest tutaj duzo. Przeklada sie to nie tylko na oslawiony poziom rozwoju infrastruktury, bardzo zaawansowane rozwiazania technologiczne spotykane w zyciu codziennym, na kazdym kroku, ale tez na rozwiazania biznesowe i mozliwosci uodparniania sie na sytuacje krytyczne. Chociazby taki magazyn czesci zamiennych do krytycznych maszyn wystarczajacy na dwa lata, lub zapasowy silnik (coś wielkości ciężarówki) statku morskiego przewozony na kazdym z nich, tak na wszelki wypadek, jak kolo zapasowe …

Emiratczycy sa dziwna mieszanka – z jednej strony to muzulmanie a wiec tradycjonalisci jesli chodzi o zachowania spoleczne, przestrzegajacy prawa szariatu, z drugiej jednak sa niezwykle tolerancyjni i pragmatyczni – doprowadzili z premedytacja do tego, ze stali sie mniejszoscia we wlasnym kraju, sami w sklepach posluguja sie jezykiem angielskim, rozpieszczaja przybyszow z zagranicy bo wiedza ze bez nich nie zbuduja dobrobytu. Po trzecie sa snobami – jesli za cos sie zabieraja, chca zeby bylo to zgodne z najlepszymi swiatowymi wzorcami i praktykami, wdrazane przez najlepszych ekspertow na swiecie lub nosilo logo najlepszych marek. Stac ich na to. Ponadto mozna w pewnych zachowaniach, mimo demonstrowania przez nich odmiennosci i wyzszosci, wyczuc nawarstwione kompleksy prawdopodobnie zwiazane z ich pochodzeniem, historia – szczegolnie w zetknieciu z cywilizacja europejska lub amerykanska, w ktore sa zapatrzeni (mimo, ze chca zeby tego nie bylo widac). 

Jednak trudno nie podziwiac narodu, ktory w okresie II wojny swiatowej zyl w lepiankach (tak tez wyglada fort w Al Ain, w ktorym wychowal sie Sheikh Zayed bin Sultan Al Nahyan – zalozyciel federacji Emiratow Arabskich), a po skomercjalizowaniu pokladow roponosnych w krotkim czasie stal sie najbogatsza nacja swiata. Przeskok z epoki brazu w 21 wiek bez przystankow posrednich zlamalby mentalnie i calkowicie zepsul niejedna nacje, mysle rowniez ze nasza.

W emiracie Abu Dhabi funkcjonuje sporo roznych urzedow w randze ministerstw, ktore u nas bezposrednio nie wystepuja: Critical National Infrastructure Authority (zarzadzaja szybami naftowymi), Emirates Identity Authority (urzad imigracyjny), Special Licenses Authority (urzad regulujacy zasady spozywania alkoholu) czy Abu Dhabi Accountability Authority. To ostatnie zajmuje sie nadzorem wlascicielskim, rzadowym, nad instytucjami emiratu oraz spolkami, w ktorych udzialy ma rzad (emirat, a posrednio szejk). Dwa lata temu tenze urzad opublikowal dokument mowiacy jak ma funkcjonowac audyt wewnetrzny w tych spolkach i insytucjach oraz jak ma sie tam zarzadzac ryzykiem. Chcialbym o tym cos wiecej powiedziec w kolejnym wpisie, mam nadzieje ze jeszcze w tym roku 🙂

Kontakt do mnie w Abu Dhabi:
+971 52 93 03 723

Wasz w ryzyku,
R

Ryzyko demograficzne – jak nie dać się zdominować przez mniejszości ?

Kilka lat temu, podczas Forum FERMA w Lizbonie, przedstawiano nam badania z których wynikało, że do roku 2030 (czyli już za kilkanaście lat) europejczycy będą mniejszością w Europie, a większość stanowić będą azjaci oraz mieszkańcy Ameryki Południowej. Już zresztą od lat media śledzą większe i mniejsze napięcia powodowane ciągle mniejszością np turecką w Niemczech, arabską we Francji oraz mieszanką z całego świata w Wielkiej Brytanii. Na wyspie widać zakusy do ukrócenia ogólnej tolerancji narodowościowej i kulturowej. Również Skandynawia zaczyna się ostatnio nerowo oglądać na emigrantów z innych kultur i wyznań. Jak tak dalej pójdzie, zbyt szeroka liberalność (patrz – nie szanujemy dorobku własnej kultury), demokracja (patrz – oddajemy władzę nad sobą innym) i poprawność polityczna (patrz – niekiedy zwykła tchórzliwość) nas europejczyków zgubią.

Tu gdzie jestem od bardzo niedawna obserwuję inną rzeczywistość i ciągle niewiele wiem na jej temat, jednak jako nowy expat akurat bardzo dogłębnie zostałem zapoznany z mechanizmem zarządzania ryzykiem zdominowania emirackiej mniejszości trzymającej władzę i petrodolary, przez przeważającą mieszankę kulturowo-etniczno-religijną, którą sami Emiratczycy zapraszają do swojego kraju. Proporcje liczbowe są mniej więcej takie: do naszej 38-milionowej Polski zapraszamy ok 15-20 milionów Europejczyków, Amerykanów i Australijczyków jako wysoko opłacanych dawców know-how. A następnie zapraszamy ok 80-85 milionów mieszkańców Południowej Azji – Hindusów, Pakistańczyków, Filipińczyków, obywateli Malezji, Korei … Stajemy się mniejszością we własnym kraju a mimo tego trzymamy nad nim kontrolę żelazną ręką.

Jak to się dzieje ? Otóż każdy ze 100 milionów zaproszonych dawców know-how i taniej siły roboczej musi przejśc kilka warstw bardzo szczelnego sita mechanizmów kontrolnych …

Jeszcze przed przyjazdem do kraju gospodarzy, firma w jakiej kandydat do przyjazdu chce się zatrudnić musi złożyć mu ofertę na podstawie rozmowy rekrutacyjnej – czyli całkowicie odpada „przyjazd w ciemno” i szukanie pracy na dziko, tym bardziej „na lewo”. Odpadają zatem całe chmary przyszłych przestępców lub żebraków.

Również przed przyjazdem, delikwent musi wykonać i przedstawić pracodawcy wyniki badań ogólnych, krwi, moczu, rentgena, EKG, badania słuchu i wydolności płuc oraz okulisty. Innymi słowym nie sprowadzimy do siebie delikwenta chuderlawego, który nam zaraz padnie albo przywlecze jakieś choróbsko. Ponadto kandydat musi przekazać „żywe” referencje, które następnie są drobiazgowo sprawdzane telefoniczne przez pracodawcę. W ten sposób pracdawca wie, że ma zamiar zainwestować w pracownika z pokryciem w sprawdzonej rzeczywistości.

W dalszej kolejności (a do wyjazdu jeszcze daleko …) musi przedstawić wyczerpującą historię edukacji wyższej walidowaną przez ministerstwo a następnie ambasadę. Na jej podstawie, pracodawca będzie mógł udowodnić władzom kraju, że ściągnięcie tego konkretnie delikwenta jest niezbędne, bo żaden obywatel kraju (w tym wypadku Emiratczyk) nie ma akurat takich kwalifikacji i szykuje się na to miejsce pracy. Dzięki temu ściągnięcie tych 100 milionów gastarbeiterów nie będzie strzałem w kolano i nie spowoduje wzrosu bezrobocia (będa wykonywać pracę, której nikt ze „swoich” nie chce albo nie potrafi wykonać).

Ostatnie sito przed wyjazdem to sprawdzenie uwarunkowań bezpieczeństwa, za pośrednictwem służb specjalnych kraju, z którego zapraszamy gościa. Tu niestety (jakt ze służbami bezpieczeństwa bywa) trwa to długo i nie do końca wiadomo co jest sprawdzane – z pewnością miejsce zamieszkania, pracy, rodzina, ich adresy, wyroki i przestępstwa – w tym gospodarcze / finansowe, ekscesy seksualne i pijackie, wywiad środowiskowy w miejscowej policji. Być może powiązania finansowe, byc może zadłużenie, być może wierzyciele i urzędy … Dzięki temu rząd kraju gospodarza wie, że nie ściąga przestępców, osób ukrywających lub uchylających się przed prawem, z brudną kartoteką.

To jest półmetek i można „już” przyjechać. Na granicy gość zostaje pięknie sfotografowany i jest na wieki rozpoznawalny w systemie niezależnie od tego z jakim paszportem przyjedzie.

Na miejscu pracodawca powtarza cały zestaw badań medycznych co do joty, w „swoim” zaufanym, emirackim ośrodku medycznym – wykluczamy malwersacje delikwenta i próbę wwiezienia nam jakiejś choroby. Równocześnie delikwent musi wystąpić o wizę rezydencką i miejscowy dowód osobisty, lecz aby go otrzymać musi … tak, tak znów przejść badania krwi – na obecność wirusa HIV i podobnych, oraz ponownie rentgen płuc, aby wykluczyc gruźlicę i inne niespodzianki. Rezydentami mogą zostać tylko osoby zdrowe i jest to sprawdzane wielokrotnie – taka niedemokratyczna selekcja gwarantuje budowę zdrowego społeczeństwa.

Kolejny i ostatni już warunek otrzymania miejscowego dowodu osobistego, to znów dać się sfotografować i dać sobie zdjąć odciski wszystkich palców, wszystkich dłoni z każdej strony. Nie ma dzięki temu najmniejszego problemu, żeby później z worka wybrać te pojedyncze śliwki, które zaczną na miejscu robaczywieć … prewencja.

Czy na tym etapie można już powiedzieć „hulaj dusza piekła nie ma” ? Oczywiście, nie. Rząd zadbał o to, aby związać zaproszonych gości z nowym krajem i pracodawcą, żeby zbyt popędliwi nie ulotnili się z zainkasowanymi zaliczkami i nie pozostawili pracodawców na lodzie. Mieszkanie jakie sobie wynajmiesz – wynajmujesz na rok i płacisz za to zgóry – takie jest prawo. Wtedy wyjazd po 2-3 miesiącach jest bolesny, prawda ? A gdybyś nawet się na to zdobył i wyjechał bez zgody pracodawcy, nie otrzymasz od niego obowiązkowego listu z błogosławieństwem (Non Objection Certificate), czyli masz zakaz wjazdu do kraju gospodarza i podjęcia tu pracy przez co najmniej rok.

Teraz proszę sobie wyobrazić wdrożenie takich procedur zarządzania ryzykiem demograficznym w niewydolnej biurokratycznie Europie, lub chociażby tylko w Polsce. Odsuwając na bok kwestie wykonalności – co do której mam duże wątpliwości, natychmiast mielibyśmy tysiące pozwów o naruszenie praw człowieka, setki wieców i manifestacji … Być może więc, na własne życzenie jesteśmy skazani na stanie się słabą mniejszością we własnym gospodarstwie.

Wasz w ryzyku,
R

Zmiana klimatu

No i stało się. Podjąłem męską decyzję o kontynuowaniu rozwoju w otoczeniu biznesowym, gdzie o zarządzaniu ryzykiem mówi i myśli się poważnie. Kiedyś stworzyłem katalog cech, jakie spełnia firma i jej otoczenie gospodarcze, które inherentnie potrzebują dobrego zarządzania ryzykiem:

  • firma należy do jednego z eksponowanych sektorów: gaz i petrochemia, produkcja chemiczna, elektroenergetyka, duże / przemysłowe budownictwo, produkcja farmaceutyczna oraz surowce / kopalnie
  • spółka publiczna (a lepiej: notowana na giełdzie)
  • spółka w trakcie lub w przeddzień zmiany strategicznej
  • spółka z aktywnym (świadomym) audytem wewnętrznym
  • grupa spółek rozproszona geograficznie (kraj lub zagranica)
  • duże znaczenie relacji B2B z partnerami zagranicznymi
  • spółka zdywersyfikowana produktowo lub rynkowo
  • spółka z aktywną (świadomą) radą nadzorczą.

Znalazłem organizację, spełniającą właściwie wszystkie z powyższych przesłanek, zajmującą się projektowaniem, prefabrykacją i montażem (budowaniem) platform służących do wydobycia ropy naftowej oraz instalacji podmorskich i naziemnych służących do transportu i odbioru ropy naftowej. To rzecz jasna firma zagraniczna.

Abu Dhabi skyline

Gospodarka ? Jedna z nielicznych które nieprzerwanie od kilkunastu lat bardzo szybko rosną. Oszałamiająca rozbudowa infrastruktury przemysłowej, biznesowej, komunikacyjnej i technologicznej, budowanie już nie mega-budynków lecz całych kompleksów biznesowo-przemysłowych i miast. Wzrost napędzany petrodolarami jest ukierunkowany na uniezależnienie gospodarki od ropy naftowej i zbudowanie modelowego, regionalnego HUBu dla biznesu, finansów, nieruchomości i turystyki. Tak, chodzi o Zjednoczone Emiraty Arabskie, a konkretnie Emirat Abu Dhabi, skupiający 10% światowych zasobów ropy naftowej.

Abu Dhabi to również nazwa miasta (Ojciec Gazeli) – stolicy Zjednoczonych Emiratów położonej na cyplu wysuniętym głęboko w Zatokę Perską oraz na otaczających je wysepkach. Miasta, w którym powstają najbardziej niezwykłe architektonicznie obiekty na świecie.

AD Capital Gate AD Alqar

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

AD Aedas   AD Etihad Towers

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

AD Yas MArina

Kuszące ? Mimo, że kierunek wydawałoby się dość egzotyczny i ryzykowny, dałem się skusić bardzo dojrzałą, długofalową wizją rozwoju zarysowaną przez władców siedmiu emiratów, którzy zdecydowali, że petrodolary nie zostaną przekonsumowane lecz zainwestowane w długofalową przyszłość tego kraju. Dałem się skusić niezłymi warunkami finansowymi oraz sławnym „pakietem expata”. I dałem się skusić przede wszystkim ciekawym wyzwaniem: skonstruowaniem i wdrożeniem systemu ERM w organizacji będącej numerem 7 w swojej branży na świecie, zatrudniającej ponad 8 tysięcy osób kilkunastu narodowości, działającej na trzech kontynentach, nieprzerwanie rozwijającej się od 40 lat.

Obawy ? Oczywiście, że są. Wysokie temperatury (akurat zaczynam w szczytowym sezonie, kiedy można się spodziewać od 40 do 50 stopni), inna kultura z bezkompromisowym prawem szariatu (alkohol, swobodne relacje damsko-męskie, niektóre lekarstwa oraz lekkomyślne podejście do zobowiązań finansowych – są surowo karane). No i konieczność startu od zera, w nieznanym środowisku biznesowym, bez kontaktów, z dala od rodziny i przyjaciół. Ale to również mobilizuje. Wylot za tydzień i przylot nocą – prosto do Miasta Światła.

Ale mam nadzieję, że ten blog nie zamilknie …

Wasz w ryzyku,
R

PS – Jeśli macie apetyt na więcej obrazów o Emiracie Abu Dhabi, polecam tę 45-cio minutową wizytówkę …

Nowe klimaty w IRM

Jestem po lekturze wiosennego wydania „RM Professional” – oficjalnego magazynu członków Institute of Risk Management. Numer tchnie wiosną, nowościami w IRM.

Po pierwsze – zmiany w zarządzie. Ustępuje znany z pierwszego Forum Pionierów Zarządzania Ryzykiem Chris Charman, a jego miejsce zajmuje była prezes FERMA – Marie-Gemma Dequae. U Marie-Gemma też zmiany – już nie firma Beckaert, gdzie była risk managerem, ale na dokładkę do działalności naukowej – zarząd firm Belfius (bankowość i ubezpieczenia).

Co bardzo charakterystyczne dla IRM – instytut patrzy w przyszłość, jak peryskop na statku zarządzania ryzykiem. Jedną z inicjatyw dotyczących wizji risk managementu w przyszłości jest projekt risk2020.org – pod tym adresem, każdy z Was może przyczynić się do tworzenia najbardziej prawdopodobnej wizji zarządzania ryzykiem za siedem lat. Zdaniem IRM atrybuty zarządzania ryzykiem przyszłości są następujące:

  • szukanie katalizatorów zmian
  • dojrzewanie kultury ZR
  • zmiana jako stały element środowiska gospodarczego
  • kreatywność jako podstawowe oczekiwanie wobec ZR
  • poczucie pewności, jakie daje dojrzałe ZR
  • komunikacja
  • komercjalizacja – zogniskowanie ZR na dodawaniu wartości (np zwrot z inwestycji).

Abu Dhabi skyline

I nowy nurt, który widać dopiero po połączeniu kilku faktów, niekoniecznie tych opublikowanych w magazynie. Rodzynek jaki znalazł sobie IRM, to Bliski Wschód, kraje zatoki Perskiej (GCC). Po wcześniejszym artykule nt keptywów w tych krajach, pojawił się teraz artykuł nt rozwoju ZR w Arabii Saudyjskiej. Zwycięzcą Global Risk Awards 2013, w kategorii „Building risk management capability”, jest Dubai Electricity and Water Authority, ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. A absolwent poziomu edukacyjnego CIRM, jakiego opisano w ostatnim numerze to … kobieta z Kataru, risk manager firmy deweloperskiej Msheireb Properties. Czyżby rynek starej Europy był już wysycony ?

Wasz w ryzyku,
R

Nestle – zarządzanie ryzykiem w akcji

Niedawno gościliśmy w Polsce (podczas konferencji w Serocku) szefa risk managementu firmy Nestle. Nie miejsce tutaj żeby streszczać ponad dwugodzinne warsztaty pokazujące jak to się robi w Nestle, jednak dwie informacje robiły wrażenie: po pierwsze Nestle jest jedną z nielicznych firm, które potrafiły „oswoić” i wykorzystać w praktyce pojęcie ryzyka pozytywnego (szansy) i nim efektywnie zarządzać, po drugie, podczas 150-cio letniej historii tej firmy, tylko jeden rok zakończył się stratą – był to rok wojny.

Dwa tygodnie wcześniej mieliśmy okazję zaobserwować „na żywo”, jak najlepsi radzą sobie ze swoimi największymi ryzykami. Pod koniec marca Nestle zdecydowało się wycofać kilka tysięcy sztuk produktu czekoladowego z ośmiu krajów na całym świecie. Jednocześnie firma złożyła publiczne oświadczenie na temat incydentu i zapewniła o podjętych krokach, mających na celu ochronę konsumentów. Okazało się, że na linii produkcyjnej w Bułgarii nastąpiło zanieczyszczenie czekoladek plastikiem, a siedmiu konsumentów w Wielkiej Brytanii otworzyło właśnie czekoladki z plastikiem. Dwa miesiące później, na  początku maja, podobny incydent miał miejsce w Stanach Zjednoczonych – mrożona pizza zawierała drobiny folii plastikowej, która trafiła do produktu wraz z partią szpinaku od jednego z dostawców. Nestle natychmiast wycofało określoną partię produkcyjną i opublikowało oświadczenie na ten temat.

Do największych ryzyk Nestle należy cały obszar produktu – jego jakość, ew. szkodliwość dla konsumentów, ich reakcja na problemy z produktami Nestle, sposób, w jaki firma reaguje na problemy z produktami, co w końcu jest premiowane (lub karane) zmianami w udziale w rynku konsumenckim. Marc Schaedeli (Head of Corporate Risk, Nestle) podkreślał podczas konferencji, że cały cykl życia produktu – od farmy na której powstaje mleko aż do ust konsumenta i dalej, jego reakcji na produkt i reakcji firmy na tę reakcję – jest ciągłym dialogiem z konsumentem. Dojrzała kultura organizacyjna Nestle, której część stanowi świadomość ryzyka i decyzje uwzględniające ryzyko, zbudowana jest na dialogu z klientem. 

Jestem przekonany, że zarządzający tym produktem i rynkami w Nestle nie mieli najmniejszych wątpliwości, że lepiej dzisiaj ponieść koszty utylizacji i wycofania z rynku kilku tysięcy sztuk produktów, niż przez kolejne lata sukcesywnie tracić na sprzedaży i udziałach w rynku (patrz case Perrier). Ale żeby mieć taką pewność, ktoś wcześniej wyliczył jaki firma ma apetyt na ryzyko związane z produktami i reakcją rynku, ktoś przeprowadził analizę cost-benefit w wielu wariantach i prawdopodobnie decyzja o opłacalności wycofania produktów w takim scenariuszu była wypracowana już znacznie wcześniej.

Dla Nestle taki sposób reagowania to już rutyna zarządzania ryzykiem. Nawiasem – tym właśnie różni się zarządzanie ryzykiem od zarządzania kryzysem. W powszechnym rozumieniu menedżerów te dwa pojęcia są ciągle mylone.

Wasz w ryzyku,
R