Reanimacja

Jeden z czytelników bloga (dziękuję Marcin) ostrzegł mnie o zamykaniu portalu blox.pl – w zasadzie w ostatnim momencie przed nieodwracalną utratą bloga …

Dzięki znajomym znajomych, udało się wygarnąć zasoby tuż zanim załoga IT Agory – jak mi to przekazano – „zaorała serwer” i przerzucić je tutaj. Blog wygląda prowizorycznie, historyczne linki do własnych wpisów przekierowują w kosmos (choć ręcznie da się odtworzyć i odnaleźć właściwy wpis) ale dziesięć lat pisaniny nie poszło na marne.

Obrazem czarnego łabędzia (Cygnus atratus) w nagłówku wracam do źródeł risk managementu: skupić się na tym, co może zabić i co nie jest oczywiste – innym nie przyjdzie do głowy.

Nie zmieniłem swojego poglądu, że miejscami zarządzanie ryzykiem zeszło na manowce, jednak los zesłał mi zadanie zarządzania ryzykiem w interesującym projekcie stanowiącym nie lada wyzwanie i umożliwiającym pracę ze świetną ekipą. Nie potrafię się oprzeć takim okazjom więc założyłem stary mundur risk managera, pozdzierałem z niego wszystko co niepraktyczne, poprzyszywałem to co dyktują własne przemyślenia i jestem znów w grze.

Największe braki sprawowania funkcji risk managera – odizolowanie od żyjącej, operacyjnej części przedsiębiorstwa – nadrabiam sprawowaniem równolegle dwóch innych funkcji. To działa i wydaje się być jedyną sensowną przyszłością risk managerów.

Tym co odróżnia pracę risk managera w obecnym środowisku projektowym to niespotykana w spółkach przemysłowych dynamika progresu, powodująca, że nie tylko sam rejestr ryzyka i działania zaradcze zmieniają się z tygodnia na tydzień, co zręby i założenia systemu zarządzania ryzykiem są strukturą niestabilną, dynamiczną. Jakie wyzwania to stawia i jak sobie z nimi radzić napiszę – mam nadzieję – niebawem.

Wasz w ryzyku,
R