7 tysięcy w rok

Niebawem minie roczek tego blogu (pojawi się wtedy osobny wpis), natomiast już dzisiaj – awansem – zagościł u mnie gość numer 7’000.

Szanowny gościu nr 7000 – jeśli rozpoznajesz się z danych powyżej i jeśli mogę coś dla ciebie zrobić, miło zaakcentować Twój szczęśliwy traf – zaproponuj co i jak …

Trudno powiedzieć, czy 7’000 to dużo czy nie. W porównaniu z komercyjnymi McDonaldami internetu to śmiech, ale biorąc pod uwagę tak niszową dziedzinę i tak – przepraszam – niedorozwinięty rynek jak nasz, oraz lokalny język bloga – to moim zdaniem wynik całkiem dobry.

Poza czytelnikami z Polski (lokalizacje ostatnich 100 gości poniżej obrysowują praktycznie całą powierzchnię Polski), regularnie pojawiają się czytelnicy z Anglii, Niemiec, Francji, Stanów Zjednoczonych, Australii a od czasu do czasu z Kanady, Rosji i Chin. To ostatnie jest szczególnie kuriozalne – trudno uwierzyć, żeby Chińczyk uczył się języka polskiego, a obecność polskiego risk managera w Chinach jest mało prawdopodobna …

Co do gości nierezydentów polskich – frapuje mnie osoba mieszkająca w River, hrabstwo Kent, używająca polskiego Windows XP i Firefoxa. Wydaje mi się, że wiem kto to jest ale miło byłoby uzyskać potwierdzenie (np mailem) …

Nie piszę tego bloga z potrzeby wyspowiadania się, ale po to aby nawiązać i utrzymać kontakt ze środowiskiem risk managerów i osób przymierzających się do risk managementu. Jestem zainteresowany kontaktem z osobami reprezentującymi wszelkie poglądy i nurty zarządzania ryzykiem gospodarczym – w tym biznesie (szczególnie w rzeczywistości pokryzysowej) gotuje się jak w tyglu, to dla nas trudny lecz dobry czas.

Jeśli – drodzy czytelnicy i goście – macie jakieś sugestie co tu zmienić, co dodać, jakie zagadnienia powinny się pojawić – proszę je wypowiedzieć. Dla nieśmiałych, którzy nie chcą publicznie zabierać głosu, pozostaje forma mailowa (rafal@rudnicki.com.pl)

Zarządzanie ryzykiem w kolejnictwie – eurodziwoląg, czy praktyczna aplikacja ERM ?

Kilka dni temu, za sprawą jednej z firm doradczych poruszających się na rynku „kolejowym”, trafiło do mnie „Rozporządzenie Komisji Europejskiej dotyczące wspólnej metody oceny bezpieczeństwa w zakresie wyceny i oceny ryzyka”. Za tym długaśnym i trochę niezrozumiałym tytułem kryje się przepis wykonawczy, będący konsekwencją dyrektywy 2004/49/WE Parlamentu Europejskiego, dotyczący po prostu zasad szacowania ryzyka związanego z operacjami i infrastrukturą kolejową oraz ustalania progu tolerancji na ryzyko. Dla zainteresowanych – dokument jest dostępny tutaj.

Motywy przewodnie tego dokumentu i proponowanej tam strategii zarządzania ryzykiem to zmiana, tolerowany poziom ryzyka i ograniczony zakres dozwolonych metod i narzędzi zarządzania ryzykiem. Oczywiście, zanim czytelnik do tego wniosku dojdzie, musi przetłumaczyć sobie na język risk managementu sporo dziwacznych terminów, np.:

  • wycena ryzyka – to porównanie jego wielkości z założonym, dopuszczalnym progiem tolerancji na ryzyko (czyli „po naszemu” ewaluacja, ocena ryzyka)
  • ocena ryzyka – to złożenie jego identyfikacji oraz oszacowania (czyli analizy ryzyka) oraz jego porównania z tolerancją na ryzyko (czyli po „kolejowemu” – wyceną ryzyka)
  • środki bezpieczeństwa to inaczej „nasze” środki kontroli (są rozumiane jako działania służące minimalizacji ryzyka – jego częstotliwości oraz skutków)
  • kodeks postępowania to „procedury monitorowania ryzyka” (zbiór zasad służących do nadzorowania zagrożenia).

Ta próbka terminologii zaczerpniętej z rozporządzenia pokazuje, w jakim stopniu czytelnik musi się przestawić z mainstreamowego ERM na specyfikę kolejową.

Znamienne jest, że „ryzyko” zdefiniowano jako częstotliwość wypadków i incydentów oraz stopień powagi szkody, do jakiej prowadzą. Nie ma więc mowy o prawdopodobieństwie (likelihood) ani o tzw. emerging risks oraz unknowns – nieuznawanie zjawisk jeszcze niepoznanych i metod innowacyjnych, przez nikogo jeszcze nie sprawdzonych – to druga cecha charakterystyczna tego dokumentu. Prawie odruchowo pojawia się pytanie: a co z zagrożeniami, które się jeszcze nigdy nie zmaterializowały ? I z metodami radzenia sobie z nimi, których nikt jeszcze nie przetestował ? W „metodologii kolejowej” nie ma na nie miejsca …

Jak wspomniałem, motywem przewijającym się przez cały dokument jest zmiana, rozumiana jako odstępstwo od status quo, sprawdzonych stanów, metod, rozwiązań technicznych. Każde jej wystąpienie jest obiektem troski kolejowych risk managerów, jest traktowana podobnie jak cele biznesowe w ERM, będące punktem odniesienia do oceny (ewaluacji) ryzyka. Każda zmiana wymaga zastosowania kolejowych zasad zarządzania ryzykiem. Jeden z zapisów (oczywiście po przetłumaczeniu go na język zrozumiały dla risk managera) jest w tym kontekście bardzo zdrowy: jeśli zmiana nie ma wpływu na bezpieczeństwo, nie podlega rygorom zarządzania ryzykiem.

W procesie i metodologii zarządzania ryzykiem (które zostały opisane w załączniku 1), na pierwszy rzut oka można znaleźć elementy podobne do tych, które znajdziemy np w AS/NZS 4360 lub ISO 31000, lecz są znaczące różnice jeśli chodzi logikę ich zastosowania i szczegóły.

Pierwszym etapem metodologii jest „zdefiniowanie systemu” – podobnie jak w AS/NZS jest nim zdefiniowanie kontekstu biznesowego. Systemem są tu:

  • „element ludzki, technologiczny i operacyjny”,
  • tzw interfejsy (obszary stykania się zakresu działania różnych systemów i kompetencji podmiotów),
  • istniejące środki kontroli (bezpieczeństwa), oraz
  • otoczenie systemu generujące zagrożenia (hazards, exposures).

Kolejne etapy procesu to:

  • identyfikacja zagrożenia
  • określenie zarówno wymogów jak i środków bezpieczeństwa (co przypomina wymóg ASNZS określenia istniejących środków kontroli, jakie należy uwzględnić podczas szacowania ryzyka)
  • wykazanie zgodności systemu (czyli stanu ryzyk, zagrożeń) z wymogami bezpieczeństwa (czyli poziomem tolerancji na ryzyko)
  • zarządzanie zagrożeniami i środkami bezpieczeństwa (czyli decydowanie o środkach kontroli ryzyka i monitorowanie ryzyka).

Etap identyfikacji ryzyk zakłada prawdziwie holistyczne podejście: ocenie podlegają wszystkie zagrożenia w całym systemie (element ludzki, technologiczny i operacyjny) oraz w jego interfejsach. Etap oceny ryzyk (portfela ryzyk) zakłada pewną formę risk mappingu, gdyż każe oddzielić pozostałych ryzyka dopuszczalne, które nie muszą być bardziej szczegółowo analizowane. Podczas decydowania o dopuszczalności ryzyka regulacja każe stosować logiczną zasadę, znaną w dyscyplinie zintegrowanego zarządzania ryzykiem pod nazwą ALARP (ryzyko jest na tyle małe, że wprowadzanie dodatkowych środków bezpieczeństwa jest już nieracjonalne).

Niestety, stwierdzenie, że „proces (zarządzania ryzykiem) kończy się z chwilą wykazania zgodności systemu z wymogami bezpieczeństwa”, nawet po przetłumaczeniu tego wymogu na język risk managementu (proces kończy z chwilą, gdy ryzyko mieści się poniżej progu tolerancji na ryzyko) pozostaje naganny i niezgodny z dobrą praktyką ERM. Nie wolno zakładać, że raz opanowane ryzyko na zawsze takie pozostanie – portfel ryzyk to zjawisko mniej czy bardziej dynamiczne w każdej firmie, i powinien być nadal obserwowany.

Dość kuriozalne jest ograniczenie dozwolonych „metod lub narzędzi oceny ryzyka” do tych, które:

  • zostały zaakceptowane przez „krajowy organ ds bezpieczeństwa”, oraz
  • są zgodne z publicznie dostępnymi normami.

Z tego i wcześniejszych przepisów wynika dość przerażający obraz: nie ma miejsca na nowe, dotąd nieznane ryzyka (zagrożenia) oraz na nowe, innowacyjne narzędzia ich analizy. Przecież to jest utrwalanie status quo i odarcie ERM z tego co tam najcenniejsze: potencjału reagowania na zmienne otoczenie i na innowację; kolejowi menedżerowi ryzyka są skazani na archaizmy.

Z kolei dobrze uporządkowano obszar administrowania procesem zarządzania ryzykiem: dokument stawia przed instytucją kolejową będącą podmiotem regulacji wymóg:

  • prowadzenia rejestru ryzyk
  • koordynowania działań korygujących ryzyko pomiędzy zaangażowanymi podmiotami (mowa o tzw interfejsach).

Rejestry zagrożeń powinny uwzględniać:

  • ich źródło oraz ich dynamikę (rejestrować zmiany)
  • właściciela ryzyka (tzw. „podmiot odpowiedzialny”)
  • uzasadnienie, dlaczego ryzyko zostało zaakceptowane
  • informacje na temat środków zaradczych oraz wyników monitorowania ryzyk.

Ściśle określono sposób decydowania, czy dane ryzyko mieści się jeszcze w granicach tolerancji – mowa tu o trzech „zasadach akceptacji ryzyka”. Ryzyko jest akceptowalne, m.in. jeśli:

  • stosuje się tzw kodeksy postępowania (po naszemu – procedury służące monitorowaniu ryzyk), lub
  • istnieją podobne systemy (infrastruktury, organizacje) i mają się dobrze.

Niestety, muszę po raz kolejny skrytykować: monitorowanie ryzyk nie wystarczy, żeby zapewnić, iż te ryzyka się nie zrealizują; potrzeba proaktywnego oddziaływania na ryzyko, żeby nad nim zapanować – to elementarz ERM. Również fakt, że podobne systemy nie miały incydentów wcale nie znaczy, że są incydento-odporne i że nigdy nie zawiodą.

  • Trzecia zasada akceptacji mówi, że oszacowane „jawne ryzyko” jest wystarczająco małe.

I tutaj bardzo ciekawe jest określenie „twardego” progu tolerancji na ryzyko: zdarzenie o skutku katastroficznym (ofiary w ludziach) nie może zdarzać się częściej niż 1/10(9) razy na godzinę, co przekłada się na prawdopodobieństwo 0,088 % że katastrofa wystąpi w ciągu 100 lat.

Reasumując – trochę ubogo: nie ma mowy o transferze ryzyka, jego unikaniu lub zmniejszeniu jego rozmiarów w inny sposób niż przez zastosowanie procedur obserwacji ryzyka.

Dość dziwaczne jest odwrócenie już usankcjonowanej w środowisku risk managerów logiki:

  • najpierw ustal wielkość ryzyka i zdecyduj, czy jest akceptowalne
  • jeśli nie jest – ustal wpływ istniejących środków kontroli na jego wielkość i zdecyduj, czy wystarczają aby ryzyko zaakceptować,
  • jeśli nie – znajdź podobne organizacje biznesowe z podobnymi ryzykami i ucz się na ich doświadczeniach.

Euro-kolejarze wolą inną kolejność:

  • ogarnij stosowane środki zaradcze i zdecyduj czy są wystarczające (co bez pomiaru ryzyka jest moim zdaniem niewykonalne)
  • spróbuj udowodnić, że organizacja (infrastruktura) podobna do Twojej przetrwała – wtedy też przetrwasz (co bez rzetelnej znajomości własnych ryzyk i ryzyk organizacji będącej punktem odniesienia jest jeszcze trudniejsze)
  • w ostateczności zmierz ryzyko i na tej podstawie zdecyduj, czy nie jest za duże.

Moim zdaniem to nielogiczna i ryzykowna logika.

Czym bliżej szczegółów, tym mniej mi się podoba. Procedury monitorowania ryzyka (dla utrudnienia zwane tutaj kodeksami postępowania) są dobre – czytaj wolno je stosować – tylko wtedy, jeśli:

  • są powszechnie uznane w branży kolejowej (czyli stosowane wystarczająco długo)
  • są dla wszystkich publicznie dostępne.

Czyli jeśli chciałbym postawić pierwszy w Polsce magazyn z najnowszym systemem tryskaczy p.poż ESFR to mi nie wolno, (bo skoro ich jeszcze w kraju nie ma, to nie miały jak sobie zdobyć uznania), jestem zatem skazany na gaszenie starą, poczciwą polewaczką, bo jest od stuleci uznana. Podobnie, jeśli opatentowałem i jako pierwszy w Polsce operator kolejowy chciałbym zastosować rewolucyjny i ponadprzeciętnie skuteczny system hamowania wykorzystujący np. działania pola elektromagnetycznego to mi nie wolno, bo system nie jest dostępny dla innych – nie ma jak stare, dobre klocki hamulcowe z dębowego drewna (oczywiście trochę przesadzam …).

Dość kontrowersyjna jest zasada porównywania ocenianych systemów i zagrożeń z nimi związanych do systemów podobnych, jako jeden z warunków zaakceptowania ryzyka. Nawet spełnienie wymogów takiego porównania (podobne elementy i interfejsy systemu, podobne otoczenie i warunki eksploatacji) nie gwarantuje, że w ocenianym systemie zagrożenie i ich wielkość oraz charakter będą identyczne jak w systemie, który ma być punktem odniesienia.

Ale na zakończenie akcent pozytywny: bardzo podoba mi się wymóg, aby system zarządzania ryzykiem podlegał audytom. Audytorem może być tylko podmiot gwarantujący wysokie kompetencje, niezależność i uczciwość oceny. W sposób bezpośredni mowa o niedopuszczalności nacisków na audytora (szczególnie finansowych), zakazie uzależniania jego wynagrodzenia od ilości bądź wyników audytu oraz o wymogu posiadania przez niego ubezpieczenia OC. Brawo kolejarze – uczycie się na błędach bankowców !

Dzień dziecka

Prezenty, zabawki, cukierki, lody, wata cukrowa, uśmiechy … Czy powiedziałeś dziecku co go czeka, jak będzie dorosłe ?

Tuż przed świętem dzieci, Global Humanitarian Forum publikuje raport wywlekający na światło dzienne co szykujemy młodym pokoleniom:

  • już dzisiaj 300 tys osób umiera rocznie z powodu zmian klimatu – co będzie dalej ?
  • 325 milionów ludzi rocznie jest w sposób poważny dotknięte skutkami zmian klimatu
  • rocznie, z powodu zmian klimatycznych, gospodarka ponosi straty w wysokości 125 miliardów dolarów
  • 500 milionów osób żyje w stanie ekstremalnego zagrożenia zmianami klimatu
  • 4 miliony ludzi jest narażonych na zmiany klimatu.

Wg raportu są to zaledwie ciche symptomy przyszłego kryzysu. Przyszłego – czyli tego, z którym zmierzą się nasze dzieci.

Dla leniwych podsumowanie po polsku tutaj.

Skąd wziąć risk managera ?

Trzy lata temu pytano w Polsce „co to jest zarządzanie ryzykiem – ERM” ? Dwa lata temu zastanawiano się, czy warto wprowadzić w firmach ERM, jaki będzie zwrot na kosztach i zaangażowanym czasie managementu. Rok temu dyskutowano w naszym Kraju nad tym, jak wdrożyć ERM do firm. W tym roku z różnych stron zaczynają do mnie napływać pytania kluczowe dla nas, małej społeczności risk managerów:

„Skąd wziąć risk managera ?”

Dość gruntownie opisywany przeze mnie raport zamówiony przez AIRMIC na temat najlepszych w zarządzaniu ryzykiem dobitnie podkreśla, że cechy jakie zaobserwowano u najlepszych spośród badanych firm to między innymi doskonałe kompetencje techniczne zawodowych menedżerów ryzyka na poziomie centralnym, którzy nieustannie się doskonalą i szukają najlepszych rozwiązań u innych w firmie i poza nią. Risk manager zatem, poza zarządem, stanowi oś całego projektu ERM i w największym stopniu od jego wiedzy, doświadczenia i predyspozycji zależy powodzenie tego projektu w firmie.

Najpewniej niedługo w prasie i na portalach rekrutacyjnych zaczną się pojawiać ogłoszenia jak to umieszczone przeze mnie(*). Mogę iść o zakład, że w tym i prawdopodobnie jeszcze w przyszłym roku ogłoszenia o takim poziomie stawianych wymagań pozostaną bez odpowiedzi – nie ma w Polsce ludzi o takim profilu, a dokładniej jest ich zaledwie kilku i są bardzo, ale to bardzo zajęci. Jak zatem rozwiązać problem risk managera, jeśli firma potrzebuje go dzisiaj ?

Przedsiębiorstwa mają zasadniczo dwie ścieżki postępowania:

  • zaangażowanie „swojego” pracownika na stałe
  • zaangażowanie konsultantów lub doświadczonego interim (risk) managera na pewien czas (np. na rok)

Jak to zwykle bywa, oba rozwiązania mają swoje plusy i minusy.

Zaangażowanie doświadczonego konsultanta lub risk managera na okres przejściowy – powiedzmy roku – co prawda daje większą gwarancję wprowadzenia dojrzałego systemu ERM od pierwszego podejścia, bez popełniania wielu błędów, jednak wraz z jego odejściem wdrożenie systemu ERM spowolni lub jakość jego funkcjonowania się pogorszy. Oczywiście, jednym z zadań interim risk managera mogłoby być przeszkolenie swojego docelowego następcy, jednak z doświadczenia wiem, że projekt skonstruowania i wdrożenia systemu ERM będzie na tyle pochłaniający, że nie zostanie zbyt dużo czasu na przeszkolenie następcy. Ponadto następca w takim tempie nie nauczy się podejmować decyzji (do tego potrzeba sporo doświadczenia, a zatem czasu) i po odejściu konsultantów lub interim managera będzie tak czy inaczej pozostawiony sam sobie i skazany na popełnienie pewnej ilości błędów.

Własny pracownik (w Polsce skazany na naukę od zera i to naukę na własnych błędach) będzie potrzebował sporo czasu i intensywnego szkoleń za granicą – w sumie minimum pół roku, zanim będzie mógł sam zacząć świadomie tworzyć system ERM, wybierać rozwiązania i decydować. Będzie popełniał błędy i będzie musiał się cofnąć co jakiś czas o krok lub dwa z procesem wdrożenia. W końcu jednak, jeśli firma zdoła go utrzymać (taka specjalizacja jest dzisiaj bardzo rzadka a pracownik jest łakomym kąskiem) będzie bardzo wartościowym, wprost niezastąpionym zasobem i źródłem unikalnej wiedzy. Zainwestowane w ERM czas oraz nakłady zostają w firmie a ostatecznie wdrożony system ERM odpowiada potrzebom firmy, jest dla niej naturalny, a nie wymuszony przez zewnętrznych konsultantów.

Wydawałoby się, że zaangażowanie zewnętrznej firmy konsultingowej, która zrobi to „za firmę” to łatwiejsza droga, jednak ma ona swoją cenę. W praktyce okazuje się, że nie dość, iż zarząd i tak nie zdoła w ten sposób uciec od zaangażowania czasowego, to efekt końcowy i cechy systemu ERM bardziej odpowiadają wizji firmy konsultingowej a nie potrzebom przedsiębiorstwa. Ponadto, wraz z odejściem firmy konsultingowej po zakończonym projekcie firma traci sporo know-how i ciągłość całej koncepcji ERM.

Jeśli tylko przedsiębiorstwo na to stać, rozwiązaniem idealnym wydaje się być połączenie elementów obu opcji: zatrudnienia własnego pracownika (do przyuczenia od początku i wdrożenia na stanowisko risk managera) i jednocześnie – w niepełnym wymiarze czasowym, na okres np. jednego roku – doświadczonego konsultanta risk managera, którego rolą będzie poprowadzenie etapu projektowania systemu ERM, rozpoczęcie wdrożenia oraz pomoc w podejmowaniu decyzji, wyborach i coaching pracownika docelowego.

Słowem kluczem jest tutaj coaching – uczenie nowego adepta risk managementu w trybie przyspieszonym, na żywym organizmie jego firmy. Rolą konsultanta – coacha nie jest tworzenie własnej wizji ERM w firmie ale pomaganie adeptowi w jej tworzeniu, nie podejmowanie decyzji ale zapewnianie, żeby adept nie popełniał błędów w samodzielnie podejmowanych decyzjach. Risk manager adept odpowiadałby za zadanie wdrozenia ERM zlecone przez zarząd, a konsultant miałby rolę nauczyciela i anioła stróża.

Jego zadania mogłyby polegać na:

  • doradzaniu co do konkretnych rozwiązań systemowych i procesów, narzędzi i metod ERM
  • uczestniczeniu w najtrudniejszych i rozstrzygających rozmowach z zarządem i dyrektorami
  • moderowaniu warsztatów menedżerskich prowadzące do zdefiniowania celów biznesowych, identyfikacji i pomiaru ryzyk
  • prowadzeniu (w początkowym okresie) szkoleń z ERM dla kierowników i kluczowych pracowników
  • na doradzaniu w sprawach rozwoju osobistego adepta (najlepsza ścieżka nauki i rozwoju, szkolenia, konferencje, źródła wiedzy i informacji specjalistycznej, stowarzyszenia zawodowe itp.)

Skąd wziąć doświadczonego risk managera – coacha ? Jest ich niewielu w Polsce, ale są …

 

18.08.09

Przypadkiem natknąłem się na artykuł z Business Insurance poruszający bardzo podobne zagadnienie: How to choose, and be, the best CRO possible

* Ogłoszenie jest fikcyjne i miało na celu pokazanie, jak wyglądają typowe zadania, przed którymi stanie nowy risk manager oraz jakie wymagania powinien spełniać, aby mógł od zaraz przystąpić do dzieła. Takie wymagania okazują się dzisiaj być prawie niemożliwe do spełnienia przez polskich risk managerów, czego potwierdzeniem wydaje się być fakt, że przez dwa tygodnie nie wpłynęła żadna oferta. Jeśli wpłynie, jej treść pozostanie oczywiście poufna.